Nigdy nie potrafiłem pojąć umysłem sensu puszczania muzyki "do kotleta". Jaki cel jest w tym, żeby słuchać klasyki, dokładając sobie sałatki na talerz? Przecież sztućce robią hałas, rozmowy zagłuszają melodie, a harmider spowodowany sytuacją przy stole wcale nie potrzebuje hałasu jeszcze ze strony radia.
Dopiero tamtego wieczoru zrozumiałem czym tak naprawdę jest muzyka do kotleta. To taka muzyka, która odbiera niezręczność milczeniu. Gdy każdy uczestnik kolacji, zastanawia się, czy można jeszcze bardziej dekoncentrująco kroić swoją pierś z kurczaka z serem w suszonych pomidorach. Gdy wszyscy liczą minuty, by choć na sekundę uciec do łazienki. Gdy każdy marzy o tym, by to wszystko wreszcie się skończyło.
Jackie i Calum doskonale wiedzieli, co chcę przekazać mamie, Liz wyczuwała mój strach, jakby zaraz miała zaatakować, podpowiedź: miała, a Meg chyba nie rozumiała jakim cudem namówiłem ją, by została z nami.
Właściwie to było szybkie namawianie, i łechtanie jej wielkiego ego, mówiąc, że napracowała się tyle, że zasługuje teraz na miłą atmosferę. Ale wcale nie jedliśmy w miłej atmosferze. To była mieszanka nerwów oraz przyszłego linczu, których woń unosiła się w powietrzu wraz z zapachem pysznych dań, przygotowanych przez Langford.
Po upływie czasu nawet dzieciaki zrozumiały, iż coś jest nie tak, bo od razu po zjedzeniu, ukradły chipsy z szafki i ponownie ukryły się w pokoju, odprowadzone karcącym spojrzeniem babci Liz.
Wiedziałem co teraz będzie.
- Mógłbyś zadbać o dietę syna.
Bingo.
Dlatego nawet nie wywracałem oczami, nie było w tym żadnego sensu.
- Pyszny sos, Meg. - Jackie chciała ratować sytuację.
Odniosłem wrażenie, że Margaret może przy dobrych lotach odezwie się do mnie następnym razem gdzieś za dwa tygodnie, po epickim fochu, za sytuację, w której właśnie ją postawiłem. Ale była dzielna i dumna, bo odpowiedziała Jackie lekkim uśmiechem.
Próbowałem sobie wyobrazić co właśnie czuje, skoro wzrok mojej mamy zlądował na jej pseudo-spokojnej postaci. To osądzające spojrzenie, pełne przy okazji wyrzutu oraz swego rodzaju niepewności. Bo kim ona właściwie dla mnie była? Jak to musiało wyglądać z zewnątrz, w chwili, gdy Liz wciąż żyła w przekonaniu, iż jestem żonaty.
Wedle prawa byłem, wedle praktyki - wcale. Właściwie gdyby brać temat pryzmatem uczuć, ja wciąż miałem naście lat i nawet pierwszej, prawdziwej miłości za sobą.
- Przepraszam, że zapytam. - Mama wreszcie zabrała głos. - Ale gdzie jest Barbara?
- Umn... Pewnie ma jakiś pokaz, prawda? - Calum zerknął na mnie, dolewając sobie oraz mojej siostrze soku.
Ja chyba potrzebowałem wtedy wódki do tego soku.
- Nie wiem - odparłem zgodnie z prawdą.
Teraz albo nigdy, hm?
- Jak to nie wiesz? Nie wiesz, gdzie jest twoja żona? - Liz drążyła temat.
Musiałem się uspokoić, bo wiedziałem, że nie powiem jej w twarz, że ją zawiodłem, znowu, bez drżenia w głosie.
Meg zmierzyła mój profil. Mogłaby powiedzieć to za mnie, ale to byłoby niedojrzałe i bez sensu. Poczułem tylko jak kładzie dłoń na moim udzie pod stołem, by dodać mi otuchy. Więc nie była obrażona, ani zła?
![](https://img.wattpad.com/cover/152468096-288-k905849.jpg)
CZYTASZ
chocolate eclairs {hemmings} ✓
Fanfic- Jesteś słodki, Luke. - Słyszałem żałosny, beznadziejny, irytujący, prawa ręka diabła... Ale słodki? Uderzyłaś się w tę piękną główkę? - Nie. Skąd. Jesteś słodki jak Eklerka. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że Margaret Langford niena...