#eklery <--- tt, napiszcie coś ku zdrowiu pary młodej ;)
Jeśli mnie znacie, a znacie mnie już trochę, jesteście raczej zaznajomieni z moim stosunkiem do ślubów wszelkiej maści. No cóż, nie każdy ma szczęście w miłości, powiedziałoby się, ale jeśli mam być szczery, wolę trochę porozkładać to na czynniki pierwsze.
Jak można, będąc młodym człowiekiem, obiecywać komuś miłość, wierność, uczciwość i że się go nie opuści... Aż do śmierci. To bardzo długo. Przecież jesteśmy tylko ludźmi, zmieniamy się, dojrzewamy, nasze priorytety są zupełnie inne. Skąd możemy mieć pewność, że za dziesięć, piętnaście, czy pięćdziesiąt lat wciąż będziemy kochać i uwielbiać te samą osobę? Bycie w małżeństwie zawsze kojarzyło mi się z rutyną i poświęceniem, rzadko z prawdziwym oddaniem. Bo jeśli obiecuje się uczucie do grobowych desek, nie mając pojęcia czy ono dalej będzie się tlić po tych wszystkich latach, nie jest się trochę kłamcą? Nie spisuje się umów, nie wiedząc czy zdoła się spełnić ich warunki.
Uczciwość - okej, wierność - da się, ale miłość?
Na swoim pierwszym ślubie myślałem właśnie o tym. Luke, jaki straszny z ciebie kłamca! Przecież chciałeś się tylko zabawić. Dlaczego teraz musisz mówić nieprawdę i dawać się zaobrączkować? Czy rzeczywiście to musi tak wyglądać?
Dlatego trochę nie poznawałem siebie, gdy prowadząc siostrę do ołtarza (bo nasz ojciec oczywiście nie raczył się zjawić, ale ponoć wysłał kartkę), zamiast krzywić się i szeptać Jackie "jeszcze możesz zwiać, nie rób sobie tego", poniekąd zazdrościłem jej szczęścia.
To chyba coś znaczy, gdy ktoś mówi ci, że będziesz dla niego atrakcyjny nawet stary, brzydki i gruby... I ja w rzeczy samej nie mogłem tego pojąć wcześniej, nim Maggie nie powiedziała mi wprost, że chyba się zakochała.
I znów jesteśmy chcąc nie chcąc w punkcie wyjścia. Bo przecież to brzmi tak ładnie, wszystko mogłoby być już w porządku, ale jak się okazuje dorosłość ssie jeszcze bardziej, niż wydawało mi się kiedykolwiek.
Miałem ten swój tort, o którym wam opowiadałem. Najpierw spadła z niego zgniła wisienka, później bita śmietana rozmazała się na dekolcie mojej nowej, gorącej szefowej, a ciasto i tak z zakalcem dało wszystkim bilet w jedną stronę do ubikacji. Więc zostałem ja, mój syn i brudny talerz po torcie, który ktoś musiał pozmywać. Który ja musiałem pozmywać... Ale on zbił się w zlewie, więc uznaliśmy, że zamiast tortu pójdziemy do cukierni kupić wszystkim po eklerku.
Wiecie jaki jest problem z eklerami? Są smaczne i słodkie, ale nie każdy lubi ich nadzienie.
Wiecie jaki ja mam problem z eklerami? Są cudowne, ale Margaret Langford ich nie znosi. Niemal tak samo jak ja nie znoszę bezradności.
Co miałem zrobić z sytuacją, w której uporałem się z własnym, skisłym tortem emocjonalnym, ale eklerki, które kupiłem w zamian nie wszystkim smakowały?
Dlatego nie odpowiedziałem Meg tamtej nocy. Przecież i tak zasnęła, a rano nie miała pojęcia co jej sztuczna rzęsa robi na mojej poduszce. Jednak skoro byliśmy dorośli... Zamiast szukać rozwiązania problemu, po raz chyba milionowy wskrzesiliśmy oficjalną wersję.
Nie chcę wam o tym opowiadać ze szczegółami. Nie czuję się na siłach, prawdę mówiąc. Bo my tylko siedzieliśmy naprzeciw siebie w pościeli, gdzie Margaret chciała zacząć wyjaśniać, na co pokręciłem przecząco głową i wymieniliśmy po smutnym uśmiechem.
To trochę jak w tej piosence...
Co boli najbardziej? Być tak blisko i mieć tyle do powiedzenia i patrzeć, jak odchodzisz. I nigdy się nie dowiedzieć jak mogłoby być. I nie pokazywać, że cię kocham, choć właśnie to próbowałem zrobić.
![](https://img.wattpad.com/cover/152468096-288-k905849.jpg)
CZYTASZ
chocolate eclairs {hemmings} ✓
Fanfic- Jesteś słodki, Luke. - Słyszałem żałosny, beznadziejny, irytujący, prawa ręka diabła... Ale słodki? Uderzyłaś się w tę piękną główkę? - Nie. Skąd. Jesteś słodki jak Eklerka. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że Margaret Langford niena...