Pożegnania z reguły są trudne. Z przyjaciółmi, z rodziną, ogólnie... Z bliskimi. Oczywiście, że nie mogłam odkleić się od swojej mamy, która wyściskała mnie za wszystkie czasy, gdy już po Nowym Roku wsiadaliśmy w samolot, oczywiście, że Nate dostał dodatkowe słodycze na podróż od mojego taty. Oczywiście, że ciężko było mi się przyzwyczaić do myśli, iż znów wylatuję na kolejne miesiące, w których jedyny kontakt, jaki będę miała z Chelford pozostanie kontaktem telefonicznym.
Ale nie byłam taka przerażona, jak w momencie, gdy rzeczywiście opuściłam dom rodzinny po raz pierwszy, na zawsze tak naprawdę. Jakby świadomość faktu, iż wracam do swojego domu, ze swoją rodziną... Dodawała mi otuchy, a także swego rodzaju ekscytacji.
Wciąż byłam w lekkim szoku, bo to wszystko zdecydowanie wydarzyło się zbyt szybko. Moje rozstanie z Rickiem - Dickiem okazało się jednym z najbardziej groteskowych rozstań w historii, ale wbrew wszystkiemu... Nie żałowałam.
Jasne, był jakąś opcją do utrzymania oficjalnej wersji, do której oczywiście mieliśmy wrócić wraz z przekroczeniem oceanu, jednakże i ja, i Luke doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z faktu, że nic już nie będzie takie samo.
W samolocie byłam nowym człowiekiem. Nie dlatego, że przywiozłam ze sobą do Ameryki parę dodatkowych kilogramów, jak chyba z resztą wszyscy po świętach. Coś zmieniło się w moim postrzeganiu rodziny. Zapragnęłam z całego serca pożyć tak jeszcze przez chwilę z moimi chłopakami, jak robiliśmy to w Anglii - razem, bez przymusu trzymania zawodowych stosunków. Dlatego całą podróż przespałam przytulona do ramienia Luke'a, który opierał brodę o moją głowę i głaskał mnie po włosach.
Powinniśmy byli jakoś to wszystko skomentować. Ale po co? Przecież nie słowa, a czyny.
Coś nas łączyło. Nie seks, nie praca, nie przyjaciele... To było poczucie humoru, gust muzyczny, wspólne wieczory i wspólne poranki, wymienione uśmiechy, drobne gesty, nieme wyznania miłosne.
Chyba byłam zakochana. Nie chyba tylko na pewno i zorientowałam się jak bardzo wpadłam w to uczucie dopiero trzeciego dnia naszej wspólnej pracy, bo pierwsze dwa przeżyliśmy udając, że nic się nie stało. Co mnie zaskoczyło, Luke to zaproponował po jakiejś dziwnej rozmowie z Calumem...
- Jezus Maria, Meg, jak ja się stęskniłam! - Cassie wręcz zarzuciła się na moją szyję, kiedy weszłam do jej mieszkania pierwszego wieczoru tuż po powrocie. Nie zdążyłam nawet rzucić mojej torby, ani się rozpłaszczyć, myślałam że siostra mnie wręcz udusi.
- To były niespełna dwa tygodnie, wcześniej widywałyśmy się raz na Ruski rok - odparłam trochę rozbawiona tym wyznaniem, ale oddałam jej uścisk, by chwilę później ucałować policzek Cassie. - Gdzie Ashton i dzieciaki? Mam dla was prezenty od mamy...
- Wiem, wiem, rozmawiałam z nią, mówiła, że całą cię obłożyła jakimiś zabawkami i słodkim.
- Daj spokój, mam dość słodkiego do końca wieczności. - Wywróciłam oczami, odwieszając płaszcz na wieszak, byśmy chwile później obie mogły usiąść na kanapie.
- Gadasz, pójdziemy razem biegać. Chociaż ja musiałam trzymać fason, bo moja teściowa na dzień dobry dopierdzieliła mi, że i tak dobrze sobie wyglądam, więc mogę oddać ciasto dziecku. - Zasłoniłam usta, żeby nie parsknąć, po czym oparłam głowę na ramieniu siostry. Może rzeczywiście trochę mi jej brakowało w życiu? Tak, zdecydowanie brakowało mi w życiu rodziny. - Wyobrażasz sobie?! Nienawidzę jej, naprawdę, nie dość, że próbowała na każdym kroku wpierdzielić się w wychowanie moich dzieci, to jeszcze Ashton, ta cipa, nic nie powiedział! Mógł bronić swojej żony. I to "ach, mamy kuchnia jest najlepsza", w dupę niech ją sobie wsadzi, stara krowa.
CZYTASZ
chocolate eclairs {hemmings} ✓
Fanfic- Jesteś słodki, Luke. - Słyszałem żałosny, beznadziejny, irytujący, prawa ręka diabła... Ale słodki? Uderzyłaś się w tę piękną główkę? - Nie. Skąd. Jesteś słodki jak Eklerka. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że Margaret Langford niena...