❝ Musimy grać dalej w tę ich powaloną grę. Po prostu nie możemy dać im w nią wygrać. ❞
Nie ma nic złego w popełnianiu błędów. Popełniamy je wszyscy. Niestety każda zła decyzja może mieć swoje przykre konsekwencje.
Yang Jeongin popełnił wł...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Wspinałem się właśnie na szczyt pagórka, ciągnąc za sobą pomalowane na pomarańczowo sanki. Na szczycie panował straszny zgiełk. Wiele dzieci ze szkoły postanowiło skorzystać z czasu wolnego i pobawić się w śniegu, który spadł w nocy całymi tonami.
– Chodź, Jeongin! Teraz ja! – zawołał wysoki szatynek, na którego zaróżowiałej od mrozu buzi rozciągał się najszczerszy uśmiech, odsłaniając przy tym brak jednego z przednich zębów. Zaklaskał radośnie w dłonie, zakryte granatowymi rękawiczkami.
Był to Wong Yukhei – mój najlepszy przyjaciel. Rozumieliśmy się bez słów i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Mimo, że był ode mnie starszy – ja miałem osiem lat, a on dziesięć – byliśmy praktycznie nierozłączni. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego przyjaciela i czułem, że nasza więź nigdy nie zostanie rozerwana. Zawsze bardzo dobrze dogadywałem się ze starszymi, za to on z młodszymi. Chińczyk zawsze powtarzał mi, jak bardzo uroczy jestem i że chciałby mnie zaadoptować. Wtedy tylko zakładałem ręce na piersi, wydymałem policzki i przewracałem oczami.
Nie byłem uroczy!
Podbiegłem do Chińczyka i podałem mu mokry sznurek od sanek. Wsiadł na nie, poprawił kilka razy na siedzeniu, i z głośnym okrzykiem zjechał w dół stoku. Na samym jego końcu sanki niekontrolowanie skręciły, co przechyliło je w bok, powodując, że czarnowłosy poleciał na śnieg. Wstrzymałem na chwilę oddech i wytrzeszczyłem oczy, ale gdy Yukhei wstał, otrzepał nieco z białego puchu i spojrzał w górę, podskakując z radości, zacząłem się śmiać.
Razem ze mną, siedząc po turecku na śniegu, śmiał się mój drugi przyjaciel – Lee Jeno. Był ode mnie rok starszy. Może moja relacja z brunetem nie wyglądała tak, jak z Wongiem, ale bardzo lubiłem się z nim bawić i nie miałem nic przeciwko jego towarzystwu. Za to relacje Yukhei'a z Jeno były dokładnie takie same, jak ze mną. Mimo to nie byłem zazdrosny. Naprawdę. Cieszyłem się, że szatynek ma jeszcze kogoś, na kim może polegać, gdyby mnie jakimś cudem nie było obok niego.
– To było epickie! – powiedział rozpromieniony Chińczyk po wdrapaniu się z powrotem do nas i nie zwracając w ogóle uwagi na to, że grzywka obsypana śniegiem właśnie leci mu do oczu. – Jeno, trzymaj.
– Chcę spróbować z innej strony górki, gdzieś, gdzie jest bardziej stromo – powiedział Lee, odbierając od Wonga sznurek.
– Tylko tam tak jest – wskazałem palcem przeciwległą stronę wzgórza – ale tam jest ulica, to niebezpieczne.
– Daj spokój Innie, nic się nie stanie. Tą drogą i tak prawie wcale nie jeżdżą auta – Jeno w podskokach popędził we wskazanym przeze mnie wcześniej kierunku. Sanki, które chciałem złapać, by zatrzymać starszego, wyśliznęły mi się spod rąk.