❝ Musimy grać dalej w tę ich powaloną grę. Po prostu nie możemy dać im w nią wygrać. ❞
Nie ma nic złego w popełnianiu błędów. Popełniamy je wszyscy. Niestety każda zła decyzja może mieć swoje przykre konsekwencje.
Yang Jeongin popełnił wł...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Szkolny dziedziniec o tej porze tętnił życiem. Zawsze najbardziej lubiłem go właśnie w kwietniu. Na wilgotnym od nocnego deszczu trawniku, pod kwitnącymi drzewami wiśni, posadzonymi przez pierwszego dyrektora tej szkoły, siedzieli licealiści, czytając książki i wspólnie się ucząc. Po drugiej stronie podwórza, grupa pierwszorocznych grała w zośkę, głośno się przy tym śmiejąc. Prócz tego, nie brakowało tu kilku zakochanych par, rozproszonych na wszystkie strony dziedzińca. Okazywali sobie dyskretnie niewielkie czułości, lub wręcz przeciwnie – na chama pchali sobie języki do ust, zapominając o jakichkolwiek normach zachowania w miejscach publicznych. Całe otoczenie wypełniał zapach kwitnących roślin, słodki i relaksujący, który bez wątpienia dodawał temu miejscu romantyzmu.
Wraz z dzwonkiem, z budynku wypadła pędem gromadka osób, która właśnie kończyła zajęcia, a osoby będące wówczas na zewnątrz, zaczęły mozolnie kierować się w stronę wejścia. Grupa, grająca jeszcze przed chwilą w zośkę, szła niemalże jak na ścięcie, co naprawdę mnie bawiło. Jednak bardzo dobrze ich rozumiałem. Wizja przesiedzenia na lekcji kolejnej godziny, słuchając ględzenia nauczyciela o zastosowaniu kwasów, nie była zbyt kusząca, biorąc pod uwagę pogodę na zewnątrz. Do tego złociste i kuszące promienie słońca, wpadające przez okna do sal lekcyjnych, zdające się wręcz nawoływać do wyjścia na zewnątrz, zdecydowanie nie pomagały przetrwać tych katuszy.
Stałem właśnie przy bramie, opierając się o kamienny murek. Bawiłem się w najlepsze jednym ramiączkiem czarno-białego plecaka, którego postawiłem na ogrodzeniu, obserwując otoczenie spod burzy karmelowych loków. Skończyłem zajęcia już jakiś czas temu, a teraz czekałem, aż przyjdzie po mnie Felix. Od czasu do czasu któryś z hyungów odbierał mnie, bym nie musiał wracać sam. Żaden znajomy z klasy nie jechał w tym samym kierunku, co ja, a zdecydowanie wolałem czyjeś towarzystwo, niż wleczenie się w samotności.
Kiedyś wracałem ze szkoły z Hyunjinem, ale poprzedni rok był jego ostatnim w liceum. Dzięki dobremu znajomemu, po odebraniu dyplomu, dostał pracę w pobliskim studiu radiowym, co zawsze bardzo go interesowało i byłem dumny z tego, jak wysoką już ma tam pozycję. Szczerze mówiąc, brakowało mi go w szkole. To nie tak, że nie miałem innych znajomych, albo że mieszkanie z szatynem to dla mnie dalej za mało, po prostu lubiłem czuć jego obecność. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej, o tej samej porze, zapewne szlibyśmy na przystanek, jedząc pączka ze szkolnego bufetu, które szatyn często wynosił za darmo.
Niska dziewczyna o krótkich blond włosach i niebieskich pasemkach, stojąca zawsze za ladą, bez dwóch zdań leciała na Hwanga, a to było niezmiernie irytujące. Wystarczył jeden jego czarujący uśmiech i pięć minut pogawędki, by dostać na koszt firmy jakiś drobny poczęstunek. Za to dla mnie nigdy nie była szczególnie uprzejma, dlatego też zawsze omijałem bufet szerokim łukiem.
– Hejka, Innie – gardłowy głos Lee znalazł się obok mojego ucha i wyrwał z zamyślenia. Przybiłem sobie z nim żółwika na przywitanie. Nie uszło mojej uwadze, że Lix ma dłonie dużo mniejsze od moich.