« 17 »

371 37 41
                                    

𝖶𝗈𝗇𝗀 𝖸𝗎𝗄𝗁𝖾𝗂
« .𝖿𝗈𝖼𝗎𝗌. »

       Tylko sześciany rozświetlały ciemność panującą w hangarze

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Tylko sześciany rozświetlały ciemność panującą w hangarze. Stałem przy jednym z nich. Z Jisungiem wewnątrz. Opierałem się o świecące szkło i wystukiwałem na nim rytm palcami. Wiedziałem, jak wielki niepokój obudzi to w chłopaku kilka centymetrów pod moimi dłońmi... I poniekąd o to mi chodziło.

To nie tak, że go nie lubiłem. Przeciwnie – z nich wszystkich tutaj największa sympatię czułem właśnie do Hana. Coś mnie do niego przyciągało i po prostu chciałem się z nim trochę pobawić...

       Przeżywałem właśnie wewnętrzną walkę. Mój mózg był pieprzonym ringiem, na którym co chwila biły się nowe myśli. Jedna ciągnęła za sobą łańcuch innych i tak w kółko, dopóki któraś nie zdechła.

Podobała mi się gra, którą stworzyłem. Taka mroczna, gdzie całe życie nagle wali ci się na mordę, bohater znalazł się w sytuacji bez wyjścia, pozbawiony wszystkiego, a każda jego decyzja miała nieodwracalny skutek.

Podobała mi się kontrola, którą miałem nad tym wszystkim...

Tylko teraz miałem te wkurwiajace uczucie, że przeginam. Nic mi nie przeszkadzało, dopóki byłem ogarnięty złością i chęcią pomszczenia Jungwoo. Ale gdy ochłonąłem i znów powoli przestawałem c z u ć... Nic mnie nie obchodziło. Nie obchodziły mnie uczucia. Przecież byłem zepsuty. Ktoś mnie zepsuł – Jeongin... Mój ojciec... Przeszłość mnie zepsuła. Nie umiałem czuć miłości. Nigdy tak naprawdę nie pokochałem Jungwoo. Ja tylko chciałem go kochać, bo chciałem być „normalny". Sam przed sobą grałem klauna. Byłem po prostu nieodwracalnie, kurwa, zjebany i nikt nie mógł tego naprawić.

       Tamta dziewiątka właściwie nie była mi niczemu winna. No, może z wyjątkiem Yanga. To na nim miała się skupić cała moja furia, to na nim chciałem się odegrać. Chciałem przypierdolić w jego najczulszy punkt, ale tym punktem okazała się jego rodzina... Musiał poczuć, jak to jest, kiedy kogoś się traci, kiedy najlepszy przyjaciel, chłopak po prostu odchodzą przed oczami... O n miał się po tym nie pozbierać, nie miałem w planach aż tak rozpierdolić mu przyjaciół.

       Mogłem zrobić to inaczej. Mogłem wziąć się tylko za niego i nie robić gówna w życiu reszty...

       Nie. Nie mogłem tak myśleć. Przecież oni nie mieli znaczenia. Nie obchodził mnie ich los, nie obchodziły uczucia, nie obchodził ból. To miała być zemsta, a zemsta była zabawą. Zawsze mówiono mi, że mam się cieszyć życiem, więc robiłem to i pierdoliłem te wyrzuty, mówiące że moja frajda dzieje się czyimś kosztem.

       To było jak dobry film. Czarny charakter rozjebał całe życie głównego bohatera, ale widz i tak ma w cztery dupy zabawy. Brakowało tylko pop cornu.

Tylko ta pierdolona więź pomiędzy nimi wszystkimi... To ona budziła we mnie sumienie, które chuj wie skąd się przyjebało. To jak próbowali wspierać siebie wzajemnie, będąc tutaj, na moich włościach, na moich zasadach, wiedząc, że za to oberwą... Oni i tak robili swoje.

Awkward Silence ↶𝗦𝘁𝗿𝗮𝘆 𝗞𝗶𝗱𝘀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz