𝖸𝖺𝗇𝗀 𝖩𝖾𝗈𝗇𝗀𝗂𝗇
« 𝖿𝗈𝖼𝗎𝗌 »Stawiałem kolejne kroki na wyblakłej, czarnej wykładzinie, idąc za strażnikiem więziennym. Tłumione stąpnięcia obijały się o jasnoszare ściany bez okien, okalające nas z obu stron. Tylko odgłosy kroków przerywały ciszę, której miałem już tak bardzo po dziurki w nosie. Stresowałem się, a milczenie, pozostawienie mnie samemu ze swoimi myślami, tylko wzmacniało mój niepokój. Dodatkowym problemem było to, że żaden z przyjaciół nie przyszedł tu ze mną. Po pierwsze dlatego, że w spotkaniu mogła uczestniczyć tylko jedna osoba, po drugie dlatego, że miałem wystarczająco dużo rozumu, by wiedzieć, iż ich rozmowa z byłym porywaczem i prześladowcą to głupi pomysł. Nie mogłem wziąć ze sobą nawet Berry. Nikogo, kto dodałby mi otuchy. Musiałem sam sobie ją dawać, co, jak się okazało, nie wychodziło mi najlepiej. I jakby tego było mało – ten ciągnący się już którąś minutę korytarz... On bardzo subtelnie, ale jednak dotkliwie, przypominał mi o wydarzeniach sprzed trochę ponad miesiąca. Zwłaszcza o tamtym labiryncie, w którym o mało nie zginęliśmy.
Dokładnie – minął już ponad miesiąc. Byliśmy po kilku rozprawach sądowych i przynajmniej kilkunastu terapiach u psychologów. Pierwsze dni po niezapomnianych urodzinach Woojina były dla nas wszystkich istną katorgą. W głównej mierze tłukliśmy się po szpitalach i posterunkach policji. Później jeszcze po psychologach i sądach, aż w końcu po domach rodzinnych i naszym własnym. Jednak to wcale nie oznaczało końca problemów. Bo chociaż ciała wracały do zdrowia, duszom i umysłom zadano tak głębokie rany, tak mocne ciosy, że właściwie nie czułem, jakby kiedykolwiek miało być lepiej. To bolało bardziej od wszystkich namacalnych obrażeń, jakie miałem...
Po tym wszystkim zacząłem cierpieć na bezsenność. Minęła masa czasu, jednak nie odespałem porządnie tamtych nocy, gdy strach spędzał mi sen z powiek. Nie umiałem. Gdy tylko gasiłem światło i kładłem się do łóżka, widziałem w ciemności zbliżającą się falę obrazów i dźwięków, których nie chciałem pamiętać. Widziałem siniaki, krew, klucze, sześciany i maski. Słyszałem krzyki bólu i strachu, jęki, przekleństwa i głos Lucasa. Siedziałem wtedy, zwinięty w kulkę jak jeż, a trzęsący się jak galareta, wylewając przy tym całą wodę z organizmu. Nie spałem pół nocy, by odpłynąć na kilka krótkich, marnych godzin i znów się obudzić, zalany potem i własnymi łzami.
Gdzieś z tyłu głowy po prostu bałem się snu. Bałem się, że gdy zamknę oczy, znów ten horror przewinie mi się pod powiekami. Bałem się, że gdy się obudzę, okaże się, iż dobre zakończenie wcale nie nastąpiło.
Ale jeśli miałem być całkiem szczery, to i tak obecnie moja sytuacja wyglądała lepiej. Z początku wspomnień nie obchodziło, gdzie jestem, z kim jestem, co robię i kiedy to robię. Po prostu napadały na mnie jak bezlitosne bestie, z natury zaprogramowane na niszczenie. Potrafiłem wpaść ni z tego ni z owego w istną histerię na środku chodnika i nie miałem nad tym najmniejszej kontroli, nie mówiąc już o samodzielnym uspokajaniu się...
CZYTASZ
Awkward Silence ↶𝗦𝘁𝗿𝗮𝘆 𝗞𝗶𝗱𝘀
Fanfic❝ Musimy grać dalej w tę ich powaloną grę. Po prostu nie możemy dać im w nią wygrać. ❞ Nie ma nic złego w popełnianiu błędów. Popełniamy je wszyscy. Niestety każda zła decyzja może mieć swoje przykre konsekwencje. Yang Jeongin popełnił wł...