Louis

1.4K 153 21
                                    

Okej... To chyba będzie jeden z Waszych ulubionych rozdziałów...🤔

🛰️      ➡️     🚀     ➡️      🌍





Louis

19 września


Kiedy dzisiaj zakładałem skafander, po prostu umierałem ze strachu i tak szczerze, zastanawiałem się, co ja tutaj w ogóle robiłem?

Okej, uwielbiałem swoją pracę, ale nie miałem pojęcia, co mi strzeliło do głowy, kiedy zgodziłem się tutaj przylecieć. Wiem, że miałem wtedy zupełnie inny pogląd na świat, ale...

Przylecieć jeszcze, a co z powrotem? Bo przecież nic nie może się wtedy stać, prawda?

I może na Ziemi ludzie giną znacznie częściej, ale na pewno nie tak spektakularnie, więc z całych sił modliłem się, żeby absolutnie nic się nie stało, zwłaszcza kiedy w końcu siedziałem w maleńkim, ciasnym module Sojuza razem z moimi dwoma innymi kolegami, przypięci pasami jak najbardziej się dało.

Oddokowanie przebiegło pomyślnie i powoli zaczęliśmy się oddalać od ISS. Siedzieliśmy tyłem do kierunku lotu, co mi akurat nie przeszkadzało, ale wiedziałem, że niektórzy mogą mieć z tym problem.

Potem było pierwsze uruchomienie silnika i zaczęliśmy schodzenie. Głównie polegało to na tym, żeby zwolnić wystarczająco i pozwolić działać grawitacji, ale i tak poruszaliśmy się ponad 400 kilometrów na godzinę.

Z jednej strony cieszyłem się, że wracam do domu, z drugiej było mi cholernie żal, że już nigdy nie będę na ISS i nie zobaczę tego całego świata z góry, a z trzeciej błagałem, żebyśmy tylko wylądowali bezpiecznie.

Kiedy tylko opuściliśmy orbitę, nasza prędkość zaczęła gwałtownie rosnąć i jeśli teraz cokolwiek by zawiodło, to nawet nie mieliby co zbierać, w końcu te 400 kilometrów było niczym w porównaniu do 27 tysięcy teraz.

Dwadzieścia trzy (dokładnie!) minuty później, po włączeniu silników, szarpnęło nami gwałtownie i usłyszeliśmy kilka eksplozji, ale właśnie tak miało być. Moduł mieszkalny i serwisowy miały ulec spaleniu w atmosferze, dlatego musiały oddzielić się od lądownika.

Wyjrzałem na chwilę przez okno, ale nie bardzo wiedziałem, nad jakim miejscem dokładnie się znajdowaliśmy. Jak zawsze miałem to najlepsze miejsce przy oknie. Byliśmy jakieś 140 kilometrów nad Ziemią.

Nasz lądownik obrócił się osłoną termiczną do dołu i zaczęły się fajerwerki. Na szczęście fizyka robiła swoje i zaczęliśmy hamować, ale do zderzenia ze stepem, na którym mieliśmy wylądować, było jeszcze trochę czasu. Nawet od otwarcia spadochronu dzieliło nas jeszcze około dziesięciu minut.

Było cholernie gorąco i pociłem się już nie tylko ze strachu czy w ogóle wylądujemy, chociaż do tego było jeszcze naprawdę daleko. Miałem jednak nadzieję, że skończy się to jak najszybciej.

Straciliśmy łączność, więc byliśmy zdani tylko na życzliwość losu, ale w końcu otworzyły się spadochrony wyhamowujące, a po nich główny. Problem w tym, że coś poszło nie tak i zaczęliśmy wirować niekontrolowanie. Słyszałem przekleństwa obok, ale na szczęście udało się coś z tym zrobić i w końcu zaczęliśmy spadać normalnie.

Może ten spadochron po prostu nie otworzył się do końca?

W tym momencie byłem pewien, że już więcej razy nie dam się na to namówić.

Zostało już naprawdę niewiele, tylko kilka minut spadania, które przebiegały bardzo spokojnie, aż ostatecznie uderzyliśmy o ziemię, co sprawiło, że na chwilę straciłem oddech.

Coś jednak było dzisiaj przeciwko nam.

Znowu usłyszałem przekleństwa i wiedziałem, że najprawdopodobniej jest problem z wypięciem spadochronu, a moje przypuszczenia się sprawdziły, kiedy zaczęło nas wlec po stepie. 

All of these stars will guide us homeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz