Kulka w łeb

139 21 17
                                    

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

_______________________________

Filadelfia, listopad/grudzień 1780 roku.

KONGRES odrzucił po raz kolejny mój pomysł, lękając się wizji czarnych batalionów jak cienia, lecz jednocześnie nie miał zamiaru pogłębiać dłużej mojej bezczynności. W zamian za wolność miałem wyjechać do Francji w celu zdobycia pieniędzy od króla Ludwika XVI na broń, amunicję i wyżywienie wojska. Przy zdrowych zmysłach starałbym się odciągnąć władze od tego pomysłu, ale potrzeba porzucenia na jakiś czas bagna, w którym się znalazłem, okazała się o stokroć przyjemniejsza niż znoszenie plotek o ożenku Hamiltona w Filadelfii. W Europie nikt go nie znał, nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia, nie podziwiał go i nie czcił, dlatego uznałem, że chociażby z uwagi na własny stan zdrowia, muszę wypełnić swój obywatelski obowiązek. Nie zamierzałem powiadomić go o mojej misji, wiedząc, iż prędzej czy później sam się o tym dowie i - mimo że to okrutne - nie będzie mógł w pełni radować się ślubem, mając świadomość, że jego najlepszy przyjaciel wolał wyjechać za ocean niż brać udział w ceremonii. Alexandrowi zależało na mojej obecności na uroczystości, o czym często wspominał podczas swojego krótkiego, kilkudniowego pobytu w Filadelfii, a ja po części nie chciałem robić mu przykrości, lecz nie miałem wyboru. Wbrew wszystkiemu ciągle bardzo go kochałem i nie mogłem znieść myśli, iż we fiołkowych oczach grasuje choć cień smutku, rozpaczy spowodowany moją odmową, lękiem i rezygnacją z jakiejkolwiek zażyłości. Wyrzuty sumienia jadły mnie od środka, chociaż byłem przekonany, iż dobrze zrobiłem, nie kierując się przy tym wyłącznie snobizmem i egoizmem, ale zwracając również uwagę na uczucia Elizabeth. Wyobraziłem sobie, że jestem tak jak ona biedną, młodą dziewczyną, która po raz pierwszy siada na małżeńskim łożu, nie wiedząc, jak ma się zachować, a jej mąż tylko całuje ją w usta, głaszcze po głowie i mówi, iż niebawem ją odwiedzi, po czym wychodzi i znika w pokoju najlepszego przyjaciela na całą noc. Byłem pewny, że panienka Schuyler musiała bardzo kochać swojego małżonka, a cios, którego by zaznała, zabolałby ją tak, jak bagnet wbity w pierś. Wiedziałem, że jest ostatnią osobą, jaką mogę posądzać o celowe odebranie mi Hamiltona. Wina zawsze spadała na niego. Byłem przekonany, że jeśli nie chciałby się ożenić, to by tego nie zrobił, a uczynił to tylko dlatego, iż wykorzystywał zawsze wszystkie możliwości, okazje i szansy do ulepszania własnej egzystencji. Przeżywał w tym czasie okres załamania, zachwianego patriotyzmu i zmęczenia wojną, dlatego ślub wydawał mu się z pewnością dobrą ucieczką nie tylko od prostej, ludzkiej niedoli, ale przede wszystkim od problemów finansowych, nudy i samotności. Nie mogłem bezkarnie opuścić Pensylwanii, choć pewnie, jeżeliby się nie ożenił, tak zrobiłbym wszystko, aby żyć z nim tak, jak w Valley Forge i później w Filadelfii. Żałowałem, że oddałem odznakę. Sprzedałem własną duszę, zaprzepaściłem marzenia przyszłości i po drodze zgubiłem człowieczeństwo. Często zastanawiałem się, czy w chwili, gdybym jednak zdecydował się na życie u jego boku, byłbym szczęśliwy. A może wręcz przeciwnie? Nie znałem innych wizji wszechświata, tak jak nie znałem innej przeszłości... A może cierpiałbym wówczas bardziej, przywiązałbym się mocniej i związał się z nim aż niemoralnie mocno? Wszystko wydawało się bardzo prawdopodobne, lecz nic jednocześnie nie mogło być pewne.

Koniec końców zostałem mianowany reprezentantem Kongresu we Francji i powoli zacząłem szykować się do wypłynięcia na Stary Kontynent. Nie była to moja pierwsza podróż, dlatego nie lękałem się ani oceanu, ani pokładu statku, rozmawiając o wszystkich moich ewentualnych lękach z Ternantem. Mój przyjaciel był doskonałym pocieszycielem. Wzbudził moje zaufanie, dlatego bez oporów powiedziałem mu, co łączyło mnie i Alexandra i choć na początku był wstrząśnięty, w końcu - wiedząc, że jakakolwiek dyskryminacja byłaby ujmą dla jego honoru w podobnej sytuacji - westchnął ciężko i powiedział mi, iż jestem dobrym facetem, który ma prawo do szczęścia z kimkolwiek, kto to szczęście może mi dać. Czy mówił o sobie? Wydawało mi się to mało prawdopodobne. Byłem przekonany, iż Ternant woli dziewczęta, chociaż całował mnie tak, jak kochanek całuje kochanka. A może obawiałem się, iż moja rozpusta i brak inteligencji zepchną go na złą drogę? Sam już, prawdę mówiąc, nie wiedziałem. Jean był złotym człowiekiem o wspaniałym, gorącym sercu, niesamowicie dobrym, uprzejmym i delikatnym, a mnie aż żałość ujmowała, gdy uświadamiałem sobie, jak wielką skazą naznaczyłem jego wnętrze. Ternant nie nadawał się na zboczeńca i sodomitę w myśli społecznej, nie był też powołany do łamania prawa, którego był orędownikiem, a ja wiedziałem, iż uczyniłem mu coś bardzo złego, kierując się samolubstwem własnej natury, prostą, nagłą potrzebą. Kolejna wina, kolejny grzech...

Huragan 1777Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz