Prolog

1K 83 136
                                    

Aliud est celare, aliud tacere

CYCERON

PROLOG

_______________________________

Genewa, wiosna 1774 roku.

PAMIĘTAM tamten dzień jak przez mgłę, lecz jednocześnie rysuje się on w mojej świadomości aż zbyt wyraźnie. Nie mogę niekiedy oprzeć się wrażeniu, iż wszystko, każdy mój późniejszy dylemat, konflikt wewnętrzny, każdy wybuch złości i wylana łza, łączy się bezpośrednio z popołudniem, gdy razem z Francisem przemierzaliśmy nieprzebyte pustkowia Genewy. Źdźbła traw pięły się w górę, jakby chcąc dotknąć słońca, drzewa uginały się pod ciężarem kwiatów, powietrze było wilgotne, a wszechobecna, osobliwa siła odbierała mi umiejętność odnajdywania rozkoszy w prostych, ale wyjątkowych w swej codzienności zjawiskach. Zwykle spieszyłem się, by podziwiać przyrodę, której brutalność mnie kusiła, a urok podbijał. Uwielbiałem oglądać zwierzęta skryte w zaroślach, wspinać się na drzewa w poszukiwaniu ptaków i wiewiórek, a także sunąć łodzią po jeziorze w celu ujrzenia ryb lub innych stworzeń morskich zamieszkujących głębiny. Wtedy jednak wydawało mi się, iż nic, żaden fantom, byt zwyczajny tudzież wyssany z jakiejś irracjonalnej mazi, przejmujące dzieło stworzenia bądź cykliczność świata, nie potrafiłyby odciągnąć moich myśli od człowieka, który je ze mną dzielił. Nie umiałem się nadziwić, ile uroku może tkwić w ludzkiej istocie, ile niezaprzeczalnego wdzięku zdolnego jest wymalować się na twarzy skrywającej w sobie jeszcze przemijające pierwiastki dziecka oraz nie pojmowałem, skąd i dlaczego wzięło się we mnie podobna potrzeba bliskości, przywiązania i chęci. W Genewie tamtego roku uśmiech nie schodził z oblicza nawet na chwilę, radość rozpierała serce, a ja nie umiałem przeciwstawić się sile, która zacisnęła na mnie swoje szpony. Czy wiedziałem, że byłem zakochany? Pewnych spraw, tak myślę, nigdy nie potrafiłem zrozumieć od razu, by poznać ich sedno wraz z czasem, wiekiem, lecz tak — kochałem go.

Francis Kinloch przyjechał do Genewy w styczniu, a pewne zbiegi okoliczności, przypadkowe spojrzenia, późniejsze rozmowy przy przygaszonej świecy, potajemne uśmiechy i ręce ściśnięte pod blatem stołu podczas wspólnych posiłków z tutorami sprawiły, że w końcu staliśmy się nierozłączni. Nasza przyjaźń do pewnego momentu miała charakter czysto platoniczny i nie spieszyliśmy się, by to zmieniać, uważając, iż pewne relacje, wykraczające poza granice religii, ale także prawa, wpychają człowieka w ramiona grzechu. Szkoła nauczyła mnie, iż nie powinienem skupiać swoich emocji w okolicach Kościoła, który przed laty potępił moją rodzinę, jednak prawo — prawo prędko stało się dla mnie czymś umiłowanym, a złamanie go skończyłoby się skazą na honorze. Czas spędzaliśmy głównie na leżeniu pod gołym niebem lub wspólnych naukach, robiąc razem wielkie postępy w matematyce i szermierce. Niekoniecznie zdawaliśmy sobie sprawę, iż bóle żołądka, rozpierające serce emocje i podobne ukochanie drugiej osoby, nie są objawem choroby, ale czegoś w teorii lepszego, lecz w praktyce nie aż tak różniącego się od suchot tudzież grypy. I to, i to mogło skończyć się śmiercią, kiedy ktokolwiek by się dowiedział; zostalibyśmy wówczas przeklęci przez narody, nasze rodziny i parafie w Południowej Karolinie — przeklęci i jak szpiedzy powieszeni w niełasce na pierwszym lepszym drzewie. Jednak w tamtej chwili, gdy ramię w ramię przedzieraliśmy się przez różane krzewy, pokrzywy i nierozwinięte wrzosy, a ja nie potrafiłem oderwać wzroku od chłopca, który z impetem tworzył nam przejście do tajemniczego miejsca przy jeziorze, wolno docierało do mnie, iż doznajemy osobliwego uzależnienia od siebie. Nasza relacja nie powinna pozostać w granicach przyjaźni, platoniczności, lecz wyjść zza krat i rzucić nas na pożarcie wilkom — sądziłem skrycie. Zbyt intensywnie przyszło mi go kochać, by twierdzić, nawet po latach, rzecz odmienną.

Huragan 1777Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz