ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
_____________________________________
Pensylwania, grudzień 1777 roku.
NOC. Nieprzebyta, ciemna gęstwina, opanowująca świat, gdy słońce schowa się za nieboskłonem nadeszła tamtego wieczora kończącego rok tysiąc siedemset siedemdziesiąty siódmy wyjątkowo prędko w towarzystwie chłodu tak wielkiego, iż człowiek schowany pod górą koców i za kamiennymi murami nie mógł spać, wiercąc się i uporczywie starając się ogrzać. Mimo to w uporczywym, niebezpiecznym zmierzchu kryło się coś niesamowitego, pięknego z punktu widzenia człowieka wrażliwego na artyzm świata i groźniejszego od wygłodniałego wilka. Nie poruszałem się, wpatrzony w płomyk świecy tańcujący z mrokiem pokoju, jakby obie te siły zostały ze sobą złączone w osobliwej harmonii, której ludzki umysł nie umie pojąć. Nie potrafiłem być spokojny w chwili, gdy dygotałem z zimna, próbując skupić wzrok na przechylających się. to w jedną, to w drugą stronę jak baletnica, ognikach w pomarańczowych spódnicach. Myśli nie odpływały, a kurczowo trzymały się świadomości, nie dając umysłowi zasnąć, odprężyć się ciału. Leżałem na skrzypiącym, za krótkim materacu i zaciskałem palce na poszewce poduszki, chcąc albo umrzeć, albo szybko odpłynąć. Myślałem o lecie, które zostało pochłonięte przez wir zapomnienia, tęskniłem za swoim łóżkiem w Charleston, z daleka od ludzi mieszających mi w głowie swą obecnością, z daleka od odoru śmierci, choroby i wojny. Chciałem ponownie skryć się w porzuconym kokonie leżącym na piętrze domu mego ojca za zamkniętymi, mahoniowymi drzwiami i marzyłem wyłącznie o chwili spokoju, słodkiej nieświadomości w maszynerii nocy. Widziałem cienie przecinające złotą poświatę, książki ułożone na stoliczku nocnym — otwarte i porzucone z winy zimna, a ścisk w żołądku nasilał się za każdym razem, gdy do moich uszu docierał cichy, stłumiony przez sen oddech. Zazdrościłem Alexandrowi umiejętności zasypiania na zawołanie, której nauczył się kiedyś na morzu lub od marynarzy spotkanych w Nowym Jorku, lecz nie zdradził mi owego sekretu. Nigdy też o niego nie prosiłem i być może, gdybym zapytał, otrzymałbym go. W konsekwencji przewracałem się z boku na bok, pocierając o siebie nogi, dysząc z wychłodzenia i szczękając zębami. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, sen nie przychodził, a nowy rok z każdą chwilą stawał się coraz bliższy i dalszy jednocześnie. Bałem się, że nie dożyję poranka, mimo że niekiedy pragnąłem przedwcześnie skonać, a gdy już mi się wydawało, że zamarzam na śmierć, że każdy mój członek sztywnieje, krew przestaje płynąć w żyłach i tylko kwestią czasu jest, kiedy stanie serce, usłyszałem głośne westchnięcie dobiegające z drugiego łóżka, skrzypiący materac i idący w parze za nimi głos:
— Cholera, Laurensie! — syknął zaspany i równie zirytowany Hamilton. — Jak masz zamiar tak się wiercić całą noc, to z miejsca strzel sobie kulkę w łeb lub połóż się ze mną. Jest zimno... Do diabła, jest tak zimno, że nic ci nie zrobię i nawet nie zamierzam!
Przełknąłem ślinę, nie wiedząc, co powinienem odpowiedzieć. Propozycja Hamiltona wzbudziła we mnie szczery, niebanalny gniew, jej wydźwięk, choć delikatny i niewinny, doprowadził do tego, że mimowolnie ściągnąłem brwi, gotowy zaatakować w każdej chwili, lecz.... Z drugiej strony było tak zimno, iż nie potrafiłem wprost mu odmówić, wiedząc, że wielu mężczyzn w tym okresie dzieli ze sobą łóżko tylko po to, by się ogrzać. Ale czy aby na pewno należeliśmy do kategorii „wielu mężczyzn"? Hamilton wprost nazwał nas „takimi samymi", od początku wiedział o moim sekrecie, wyczuł to i mógł wykorzystać, kiedy tylko miałby ku temu okazję i ochotę. Lękałem się złamać obietnicę daną sobie przed kilkoma laty i ponownie wejść w korytarz wypełniony grzechem, rozpustą i wszystkimi innymi hańbiącymi zjawiskami, których celem było odciągnięcie mnie od chrześcijańskiej czystości ciała, myśli i duszy. Chciałem się nawrócić, ale rzeczywistość skutecznie mi to uniemożliwiała, sprawiając, że nie mogłem zapomnieć o Francisie i kochać swojej żony tak, jakbym pragnął i na zasadach zapisanych w Piśmie i historii moralności człowieka. Czy nie byłoby wtedy lepiej? Wyjechałem do Ameryki, szukać dla siebie lepszego życia, lecz zamiast tego spotkałem się z lustrzanym odbiciem wszystkich mych lęków. Alexander? Dlaczego musiało paść akurat na Alexandra?
CZYTASZ
Huragan 1777
Narrativa StoricaRok tysiąc siedemset siedemdziesiąty siódmy. John Laurens przyjeżdża do obozu Washingtona.