Sałata o smaku kurczaka

342 43 96
                                    

ROZDZIAŁ JEDENASTY

____________________________________

Pensylwania, styczeń 1778 roku.

CZY CZUŁEM SIĘ ŹLE? Czy myśl o tym, co się wydarzyło, napawała mnie rzeczywistym lękiem, sprawiała, że znienawidziłem siebie, przeklinałem własną naturę i pragnąłem zapaść się pod ziemię ze wstydu? O dziwo — trwało to tylko moment, nic nieznaczącą chwilę, której konsekwencje ledwo zdołały mnie musnąć, bym kolejnego dnia otworzył oczy i uśmiechnął się do siebie. Trudno było mi opisać to, co czułem, spoglądając w sufit spod półprzymkniętych oczu, bowiem moje emocje nosiły różne nazwy, ani trochę niezależne od siebie; byłem zarazem szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej, przestraszony, zły na siebie, bardzo zadowolony, smutny i przygnieciony wszystkim tym, co mówiłem ubiegłego wieczora. Streściłem Alexandrowi całą historię mojej relacji z Francisem, z każdą sekundą otwierając się coraz bardziej i opowiadając mu o każdej rzecz przeżytej w Genewie, nie szczędząc intymnych szczegółów, łez i dramatycznych zwrotów akcji. Przeklinałem Kinlocha, mojego ojca, siebie samego, lecz choćby raz nie wspomniałem ani o żonie, ani o córce mieszkających w Londynie, mimo że powiedziałem mu każdej rzeczy jedzącej moją duszę. Hamilton słuchał w milczeniu, patrząc mi w oczy cały czas, ale bez dawnego wyrazu zuchwałości, bezpośredniości i sekretu, lecz w zastanawiający, delikatny sposób, pełen współczucia, opanowania i skupienia. Przestał być nachalny, podwijając nogi i przechylając lekko głowę, nie wchodził mi w słowo, nie rzucał się, a ja po godzinie podobnych opowieści czułem, że nigdy dotąd nie byłem tak szczery z kimkolwiek. Alexander z przeciwnika stał się moim najlepszym przyjacielem, przemienił się w istotę, która jako jedyna potrafiła wbić się do mojego umysłu na tyle głęboko, iż wyjawiłem mu największe sekrety własnej natury, zaufałem, sprzedałem człowieczeństwo. Nie zakochałem się w nim od razu, uważając naszą wspólną noc za jednorazowy występek, do którego już nigdy więcej nie powrócimy pamięcią, ale czułem się kolejnego poranka w jego towarzystwie tak dobrze, iż sam siebie zadziwiłem. W powietrzu unosił się ostry lawendowych perfum, a pojedyncze promienie słabego słońca wpadały do pomieszczenia przez szybę, pierw oświetlając mój materac i dopiero później materac Alexandra. Leżałem z głową zwróconą w stronę sufitu i zastanawiałem się, kiedy przyjdą pozostali adiutanci, by towarzyszyć Washingtonowi podczas śniadania. Domyśliłem się, że jeżeli Tilghman nie zauważy nas przy stole w gabinecie lub jadalni, od razu wyruszy na poszukiwanie i zrobi wszystko, by nas znaleźć. Z pewnością wtedy wszedłby do pokoju na piętrze, zauważając z pobłażliwym uśmieszkiem Hamiltona wtulonego czołem w mój policzek, po czym z przerażeniem spostrzegłby skutki minionej nocy. Czy poszedłby do Washingtona? Oczekiwałby wyjaśnień, ale miał otwarty umysł i nie od razu głosiłby światu rzeczy mogące zaprowadzić nas do szubienicy. Zrozumiałby? Tego nikt nie potrafi zrozumieć, lecz ufałem Tilghmanowi i wiedziałem, że nie będzie patrzył na innych z góry, traktując ich tak samo jak wcześniej. Być może z tego powodu nie potrafiłem obudzić Alexandra i samemu wygramolić się z łóżka. Bałem się na niego spojrzeć, przypominając sobie noce z mężczyznami spotkanymi w ciemnych zaułkach Londynu, którzy oczekiwali za swoje usługi zapłaty i nigdy nie zostawali ze mną na tyle długo, bym mógł oglądać ich, jak śpią. Francis też zwykle uciekał przed nastaniem świtu z obawy, że nas znajdą. Hamilton jednak nie był ani młodzieńcem lekkich obyczajów, ani — nad czym skrycie ubolewałem — Kinlochem. Nie przejmował się konsekwencjami swoich czynów, nie znał pojęcia „śmierć w niesławie" i wierzył otwarcie w siłę dialogu oraz w to, iż Washington go ocali. Lecz co, jeśli Washington straciłby urząd? Byłby to cios nie tylko dla moralności i sympatii Alexandra, ale także potworna klęska jego wiarygodności, kieszeni i autorytetu. Bez niego — był nikim, wiedział o tym doskonale i nie mógł na to pozwolić. Oczywiście, Kochał Washingtona jak ojca, którego nigdy nie miał, szanował go i ubóstwiał jak mesjasza, zbawiciela narodu, jednak musiał wiedzieć, iż poza etyką ratował również jego życie. Hamilton nigdy nie chciał brać pomocy z zewnątrz, na wszystko zapracował sam, lecz oparcie, które miał w Washingtonie, znaczyło dla niego bardzo dużo — czego nie potrafił przyznać.

Huragan 1777Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz