Yorktown

126 16 11
                                    

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

____________________________________

Październik 1781 roku, Yorktown, Virginia.

GENERALE, z całym szacunkiem, ale jestem pułkownikiem od kilku lat, towarzyszę wam od samego początku tej pieprzonej wojny i dotąd nie pozwolono mi się wykazać. Jeżeli wygramy tę bitwę, sprawa może być przesądzona i już nigdy... Zasługuję. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby walczyć o chwałę generała, lecz jak mam to zrobić, skoro odmawiacie mi jakiegokolwiek udziału w tej wojnie? Cholera jasna! — Hamilton uderzył pięścią w stół, a ogniki złości tańcowały w jego spojrzeniu, kiedy zwracał się do Washingtona. Był chłodny do szpiku kości i równie zdeterminowany. Po raz pierwszy widziałem go w takim stanie i dopiero wtedy przekonałem się, jak bardzo zmienił się na przestrzeni tych kilku lat. Kiedyś był gotowy uczynić wszystko zgodnie z wolą generała, choćby kosztem własnego szczęścia, lecz w tamtym czasie nie zamierzał pobłażliwie kiwać głową. Brwi spotkały się u nasady nosa, ręce usilnie zaciskały się na blacie stołu, a twarz wykrzywiła się w grymas złości i oburzenia, jednocześnie podobnego do grymasu dziecka i dorosłego mężczyzny walczącego o swoje. — Generale, obydwaj wiemy, że nie znajdziesz nikogo lepszego na to stanowisko.

Francuzi mieli za moment wyruszyć, by — zgodnie z planem Washingtona — zaatakować pojedyncze reduty Brytyjczyków. Oddział piechoty lekkiej miał ruszyć zaraz po nich. Na początku nie wiedzieliśmy, kto powinien przejąć nad nim dowodzenie, lecz po krótkiej naradzie markiz Lafayette wysunął nazwisko Jeana-Josepha Sourbadera de Gimata i generał faktycznie na początku chciał zgodzić się z propozycją Gilberta, ale wtedy Alexander wstał z miejsca i zaprotestował. Chciał walczyć. Tak jak ja miał dość bezczynności i pragnął jakkolwiek odkupić niedawny urlop, jednak czy aby na pewno w dobie podobnych okoliczności walka była wskazana? Jego żona spodziewała się dziecka, miał zostać ojcem, lecz zamiast myśleć o tym, iż jego potomek może wychowywać się bez rodzica (tak jak on), postanowił wykorzystać szansę i dać upust swoim ambicjom. Potrzebował żyć w świetle słońca, jak półbóg wyjęty ze stron Iliady, pragnąc walczyć za honor i dobre imię, choć może w gruncie rzeczy był zbyt samolubny, by pozwolić innym bić się w jego imieniu. Pasowało mi to do Hamiltona. Nie chciałem jednak, by ryzykował niepotrzebnie życie. Lecz czy żona i dziecko były powodem moich lęków? Wiedziałem doskonale, co do niego czuję i ile dla mnie znaczy, jednakże wiedziałem, iż tym razem nie kierowały mną snobistyczne myśli, marzenie posiadania, ale coś o stokroć lepszego, słodszego od miodu i oczyszczającego jak woda ze strumienia — naprawdę nie chciałem, by jego syn lub córka nie mieli okazji go poznać. Na co bowiem komu ojciec bohater, kiedy jest ledwo cieniem, kimś nieuchwytnym, nieznajomym i żyjącym wyłącznie w niewyraźnym wspomnieniu, podaniach? Frances znała mnie takiego. Nie było to dobre, choć wierzyłem, że kiedy ta przeklęta wojna w końcu dobiegnie końca, zatroszczę się o nią tak, jak powinienem od samego początku i nie dopuszczę, by wydarzyła się jej jakakolwiek krzywda. O ile sam przeżyję. Żałowałem z całego serca, że kiedykolwiek zapragnąłem zakończyć swoje życie, nie bacząc na późniejszy los Frances — co zabawne dopiero śmierć żony i Hamilton uświadomili, jak bardzo jestem jej potrzebny i jak bardzo ją kocham, mimo iż nigdy nie widziałem córki na oczy. Lęk, którego doznawałem, patrząc na Alexandra, świadomość, iż gdzieś tam na świecie rośnie stworzenie chowające w sobie jego cząstkę, wydawały mi się tak niezwykłe i poruszające jednocześnie, iż zderzając się z tym wszystkim, poczułem się tak, jakbym rozpędzony wpadł w ścianę. Przemiana wewnętrzna, która zaszła we mnie w tamtym czasie, była olbrzymia. Stara hierarchia wartości zburzyła się w mgnieniu oka, a jej miejsce zajęła nowa, której podstawę stanowiła mała Frances — miałem zamiar nareszcie wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, decyzje i słowa. Musiała mieć ojca, a ja nie zamierzałem być tylko cieniem, który wyłącznie niszczy i zawodzi, zapomina i ślubuje miłość, szukając to nowszych kochanków i uciekając od problemów w ramiona innych. Nie mogłem dopuścić do tego, by moje życie wyglądało w ten sposób do końca, a ja niszczyłbym kolejne osoby, pozbawiając je wszystkiego, co dobre i piękne. Dlatego nie przyjąłem propozycji Alexandra. Honor mi nie pozwalał.

Huragan 1777Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz