ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀł ᴅᴡᴜᴅᴢɪᴇsᴛʏ

702 77 47
                                    

~ Z głębi siebie wołam cię, otwórz oczy zobacz mnie.
Każdy oddech boli wciąż, ściska gardło boje się.
W olbrzymiej pustce zgubiłem się... ~


Biegłem ile sił w nogach. Zimna, poranna rosa zostawiała mokre ślady na butach i spodniach. Nie przejmowałem się tym, liczyło się tylko dotarcie na czas. Będąc w połowie drogi zwolniłem tępa. Miałem jeszcze godzine aby dotrzeć na miejsce.

Las dookoła był cichy i spokojny, lecz nie wyczuwałem żadnego z moich, co odbijało się niepokojem płynącym w moich żyłach. Czułem, że w moich rękach leży los innych, a także los Sue.

- No proszę. - usłyszałem za plecami jadowity głos bruneta. - Kogo my tu widzimy? - bezczelny uśmiech wkradł się na jego twarz. Nie podobało mi się jego nastawienie emocjonalne.

- Ja narazie widzę tylko idiotę. - wysyczałem równie jadowicie. Nie mogłem pozwolić, aby mnie zdominował.

Sztuczny śmiech wyrwał się z ust chłopaka. Rozważałem w głowie dwie opcje, lecz nie potrafiłem wybrać ten odpowiedniej.

- Zawsze jesteś taki pyskaty? - niebieskie oczy utkwiły w mojej osobie, a wstrętny uśmiech nadal zdobił jego usta.

Nie odpowiedziałem, nie chciałem wdawać się w dyskusje z nim.

- Gdzie tak pędzisz, calineczko? - jego kroki, chodź ciche, echem odbiły się w moim umyśle. Czasami tak bardzo nienawidziłem siebie.

- Nie mam zamiaru walczyć. - byłem stanowczy i jasny w tym co mówię. Uniosłem ręce w geście obronnym. Dobrze znałem jego osobę i wiedziałem, że nie jest tu z byle powodu.

- A co zrobisz, jeśli ja bardzo chce się troszke poszarpać? - odparł przesłodzonym głosem, ignorując moje dobre intencje.

Z moich ust samowolnie wyrwało się ciche i niewyraźne warknięcie. Czasu ubywało i karciłem się w myślach za to, iż tracę go na takiego idiotę.

- Widzę, że ty też masz ochotę na odrobinę adrenaliny. - rzucił mi zimne spojrzenie, po czym zbliżył się do mnie. Był zdecydowanie zbyt blisko.

- Kto cię nasłał? - zapytałem hamując warknięcia, które cały czas wydobywały się z mojego gardła.

- Ktoś kogo bardzo dobrze znasz. - wysyczał a jego oczy przybrały niebezpiecznie czerwony kolor. Wiedziałem o mojej słabości, wiedziałem też, iż jestem na straconej pozycji.

Patrzyłem prosto w jego puste, wręcz bordowe źrenice. Wielokrotnie słyszałem od Sue, że mój wzrok jest całkowicie pusty i nie wyraża żadnych emocji, teraz jednak sam się przekonałem jakie to uczucie.

Nigdy nie lubiłem za bardzo okazywać uczuć. Przybrałem maske suki i dobrze się z tym czułem.

Chłopak w jednej sekundzie rzucił się na mnie z niewyobrażalną prędkością oraz dość dużą siłą, zastosował nagły atak a ja nie zdążyłem nawet zareagować. Oboje wylądowaliśmy na ziemi, szarpiąc się i warcząc niczym dwie rozwścieczone samice, walczące o młode. ( czuje się dziwnie pisząc to porównanie - aut. )

Poczułem nagły i silny ból w ręce, oddech na chwilę uwiązł w płucach, jednak nagle wrócił ze zdwojoną mocą, szarpałem się, szukając jakiegoś wyjścia aby się uwolnić.

- Jakiś dziś strasznie słabiutki jesteś. - poczułem jego zimne palce, zaciskające się na moim na gardle. Jeden mały ruch i będę martwy.

Gdzieś w oddali usłyszałem donośne wycie, zwiastujące śmierć. Po raz kolejny spojrzałem w oczy chłopaka.

Takie wycie nie zwiastowało nic dobrego.

- Nie mam zamiaru cię uśmiercać, gdy nawet nie masz szans na obronę. Powalczymy kiedy księżniczce wróci siła. - zakpił. Po chwili poczułem ulgę, a uścisk na gardle znikł. Puścił mnie.

Oddychałem szybko i łapczywie, łapiąc jak najwięciej powietrza, to było zdecydowanie jedno z gorszych doświadczeń w moim i tak już beznadziejnym życiu. Mimo wszystko, spojrzałem na niego wzrokiem wyrażającym olbrzymią wdzięczność. Dziękowałem mu za darowanie życia.

- Spłacisz swój dług, kiedy cię o to poproszę. - wzruszył ramionami. Jego oczy wróciły do naturalnej, niebieskiej barwy.

- Dlaczego mnie zaatakowałeś? - zapytałem, kiedy poczułem jak ból krtani powoli ustępuje. Nadal jednak siedziałem na ziemi, nie mając siły na jakikolwiek ruch.

- To proste, stwarzacie zagrożenie dla innych. - brunet zerwał liść z pobliskiego drzewa. Patrzyłem na ziemię i nie miałem odwagi unieść wzroku.

Podjąłem próbę podniesienia się, drżące nogi wcale nie ułatwiały mi tego zadania. W końcu się udało.

Dalsza wędrówka była dla mnie ogromnym ryzykiem. Jednak nie mogłem się tak szybko i łatwo poddać.

Nie teraz.

- Wiesz, że gdy pójdziesz dalej to zginiesz, tak? - moje myśli przerwał jego głos. Spojrzałem na niego zimnym spojrzeniem, z którego niemal że cisnęły pioruny.

- Wiem. - odparłem sucho. Moje ego nie pozwalało nawet myśleć o porażce.

- I ona niby jest tego warta? - prychnął i spojrzał przed siebie. Zobaczył jakiś ruch w zaroślach.

- Jest warta nawet więcej. - syknąłem. Nikt nie miał i nigdy nie będzie miał prawa obrażać mojej rodziny.

Ruszyłem zdecydowanym krokiem przed siebie, jeśli moja śmierć ma jej pomóc, to mogę się nawet zabić.

Cieszyłem się, że chłopak mi odpuścił i postanowił nie podążać za moim zapachem. Każdy z nas miał swój unikalny zapach. Ja podobno pachniałem jak wanilia, chodź wcale tego nie czułem.

Po ponad godzinnym marszu wreście osiągnąłem swój cel. Zaczęło się powoli ściemniać i wiedziałem, że gdy wrócę nad ranem, dostanę opierdol wszechczasów.

Truskawkowa woń dotarła do mnie niczym prefumy, całkowicie wyrywając mnie z dotychczasowego myślenia. Jednym ruchem odwróciłem się w stronę prawdopodobnie nowego napastnika.

Gdy nikogo nie ujrzałem, zacząłem badać uważnie cały teren wokół mnie. Dokładnie skanowałem wzrokiem każde drzewo, każdy krzak. Woń znów uniosła się w powietrzu, lecz tym bardziej była bardziej intensywna.

Zrobiło się całkowicie ciemno.

- Kto tu jest? - zapytałem ostrym tonem. Nie chciałem znów okazać swojej słabości.

- To tylko ja. - znajomy głos ukoił moje wszystkie złe obawy. Poczułem przypływ szczęścia, wynikający ze spotkania po dość wielu latach. - Nie poznałeś mnie? - dość drobna sylwetka została oświetlona przez jasny księżyc.

Niedługo będzie pełnia.

- Przepraszam. - szepnąłem jak by od niechcenia. - To było przypadkiem. - skłamałem. Wszystko to wynikało z pogorszenia się stanu mojego zdrowia.

- Nie wierze ci. Nie jestem taki głupi by uwierzyć. - znał mnie na wylot i wiedział, że próbuję mu wcisnąć słabe kłamstwo.

Westchnąłem ciężko, po czym ruszyłem na wprost jakiejś jaskini, wydawała się dość przytulna i co najważniejsze była pusta. Musiałem odpocząć, żeby mieć siły na powrót do domu.

To co się dzieje, to początek końca.

______________________________________

Mamy rozdzialik z innej prespektywy :)

Macie może pomysł kim jest ten pachnący truskawkami? >.<






𝔐𝔬𝔯𝔡𝔢𝔯𝔠𝔞 - 𝔪.𝔤Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz