- Choć nie bardzo chcę się do tego przyznawać, to muszę. Bez ich naprawdę nie zrobiłbym tego wszystkiego. – kontynuowałem, obdarzając moich przyjaciół mym firmowym uśmiechem. – Najbardziej pomógł mi oczywiście Richard Freitag, który zajął się przede wszystkim tłumaczeniem i tworzeniem listów do Lellingera.
- Wiedziałem że maczałeś w tym palce! – wybuchnął Stephan. – Od razu wyczułem pismo nosem.
- Taaaa, nie powiem, sprawdził się w tym. – mruknąłem, po czym zacząłem rozwijać temat. – Również w sprawie walentynek do Kraftboecka mi znacząco pomógł, chociaż tutaj swój wkład mieli między innymi Piotrek Żyła, Robert Johansson, Czesi, Alex Insam, Rosjanie i Noriaki Kasai. Także już wiecie po to mi to wszystko było. – tu rzuciłem znaczące spojrzenie w stronę Włocha, który wyglądał na nieco rozczarowanego. Nie wiem co chodziło po jego chorej główce.
- Jeśli chodzi o resztę... przy Anze i Cene znów mogłem liczyć na Richarda, który odwalił sporą część roboty, oraz na Timiego i Tilena, którzy nie dopytywali o szczegóły, a pomogli w realizacji planu, który bez ich pomocy by się nie udał. Przy panach Johann Andre Tande i Daniel Andre Forfang – plis, zmieńcie nazwisko na jedno wspólne, będzie łatwiej dla każdego – musiałem radzić sobie sam, gdyż ktoś tu był za bardzo schlany – tu spojrzałem wymownym, karcącym spojrzeniem na Freitaga, który zaczął udawać, że szuka czegoś na suficie – więc tu możecie dziękować tylko mi.
Zrobiłem przerwę i popatrzyłem na Kamila i Petera, którzy teraz już całkiem jawnie trzymali się za ręce. Cholerni pranksterzy.
- A jeśli chodzi o was.... Zapłacicie mi za to. Nie wiem jeszcze jak, ale zapłacicie. Przy was było oczywiście najciężej, nigdy się tak nie namęczyłem, nad żadnym zadaniem tyle nie siedziałem co nad waszą sprawą. Przysięgam, razem z oto tym szwabem, poruszyliśmy niebo i ziemię! Powinniście mi być stokrotnie wdzięczni. Zresztą gdyby rzeczywiście nie ja i mój ostatni genialny pomysł, to nadal nic by się nie zmieniło w waszej relacji. Ja jestem z siebie dumny i mam nadzieję że potraficie to odpowiednio docenić. – zakończyłem moją wypowiedź efektowną pauzą.
- Byłbym dumny, ale chciałem zobaczyć jeszcze trochę jak się męczysz. – roześmiał się Peter. – A ty postawiłeś wszystko na jedną kartę. Myślałem że będziesz dalej ciągnął jakieś chore pomysły i się chociaż pośmiejemy.
- Właściwie to Mina to podpowiedziała. – przyznałem cicho, krążąc wzrokiem po suficie.
Mój brat prychnął cicho.
- To dlatego wysłała mi wczoraj esemesa żebym się tobą zajął, bo głupkujesz.
- Dzięki mnie jesteście razem, przyznaj to wreszcie. A, i tak wyciągnę od ciebie wszystko co się stało w tym schowku i jak to po kolei było, jak tylko będziemy sami. – dodałem, widząc jak wszyscy powoli zbierają się do wyjścia.
- Chwila, a co z naszą piosenką? – harmider przerwał Ziga, wyglądający na wyjątkowo wzburzonego.
- Błagam, nie kompromituj się. I nas przy okazji. – jęknąłem, ukrywając twarz w dłoniach. – Nie ma klimatu. Jest za mało nastrojowo. I nie masz gitary pod ręką.
- Ale ja mam! – no tak, niezawodny Richard Freitag musiał się wszędzie wepchnąć.
- Ja śpiewać nie będę. – zagroziłem, próbując bezpiecznie ewakuować się do swojego pokoju, jednak uniemożliwiła mi to ręka Peter, zaciskająca się na moim ramieniu.
- Nie musisz Domen. – odezwał się ni z tego, ni z owego Daniel. – Z racji tego, że sporo osób wiedziało o twoich no cóż, pomysłach, gdyż wtajemniczyłeś wiele osób – aczkolwiek każdy wiedział coś, lecz nie było to nic konkretnego - to my przygotowaliśmy coś dla ciebie z tej okazji.
- Ale że co? – moje oczy urosły do rozmiarów spodków.
- Zaśpiewamy ci piosenkę!
___________
Jeszcze się rozkręcamy pod koniec!
Jeśli przeczytałeś - zostaw gwiazdkę!
Ola
CZYTASZ
With a little help from my friends
HumorCzyli o tym jak Domen wpada na genialny pomysł i postanawia pobawić się w swatkę