Rozdział 2 - Wcale cię nie ignoruję!

494 34 4
                                    

Sophie

Przerwa świąteczna zakończyła się szybciej niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Choć większość czasu spędziłam w swoim dormitorium, starając się uczyć, by później nie mieć zaległości, to i tak czas wolny minął zdecydowanie za szybko. Pomimo że Lucy i reszta dziewczyn, z którymi dzieliłam dormitorium mnóstwo razy proponowały mi wyjście, to zawsze odmawiałam. Choć mówiłam im, że spędzam czas na nauce, tak właściwie moje myśli cały czas odbiegały od mojego obranego celu i uparcie kręciły się wokół Freda. Nie widziałam go od czasu, gdy przerwał moją rozmowę z Georgem, a nawet wtedy z nim nie rozmawiałam, toteż zupełnie nie wiedziałam co u niego słychać. Zresztą podobnie jak u George'a.

Gdy pomyślałam o młodszym bliźniaku natychmiast dopadły mnie wyrzuty sumienia. W czasie balu był wyraźnie przybity, a i tak starał się mi pomóc. Tymczasem ja nawet nie postarałam się dowiedzieć, co tak naprawdę mu się stało. Nie pomyślałam by mu jakoś pomóc. Co ze mnie za przyjaciółka?

Mimo że lekcje nawet się jeszcze nie zaczęły, na samą myśl o nich i o tym, że prawdopodobnie będę musiała porozmawiać w końcu z bliźniakami, czułam uścisk w brzuchu. Jakby nagle wszystkie moje wnętrzności postanowiły zrobić zawody "kto zawiąże się w największy supeł" albo "spraw najsilniejszy ból, a wygrasz luksusowy rejs!". Najchętniej zakopałabym się w pościeli i nie ruszała z łóżka cały dzień, ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Zebrałam się w sobie i zmusiłam swój organizm do wstania z wygodnego materaca, który zdawał się wołać mnie błagalnie bym do niego wróciła.

— Nie chce tego tak samo jak ty — powiedziałam do niego cicho. Nie chciałam przecież żeby moje współlokatorki uznały mnie za całkowitą wariatkę. — Wrócę do ciebie wieczorem.

— Sophie czy ty rozmawiasz ze swoim łóżkiem? — Lucy parsknęła śmiechem, a ja posłałam jej mrożące krew w żyłach spojrzenie.

— Znowu coś wymyślasz — skwitowałam. Z dumnie uniesioną głową skierowałam się do swojego kufra, by wydobyć z niego mundurek. — Zajęta? — zapytałam wskazując na łazienkę.

— Jest cała twoja — odparła McCartney. — Reszta jest już na śniadaniu.

— To która godzina? — Zmarszczyłam brwi, idąc w stronę drugiego pomieszczenia.

— Odpowiednia by móc się jeszcze chwilę zdrzemnąć. — Przeciągnęła się ostentacyjnie, a ja posłałam jej przeszywające spojrzenie, na co uniosła ręce do góry w obronnym geście. — Spokojnie dopiero za piętnaście ósma.

Pokiwałam głową, zdając się na osąd przyjaciółki i zamknęłam się w łazience. Jeżeli przez nią nie zjem śniadania nigdy jej tego nie wybaczę.

~*~

Jeszcze raz poprawiłam szatę. Wciąż uważałam, że jest krzywo. Lucy spojrzała na mnie przeciągle, po czym jak zwykle przekręciła oczami.

— Minister przyjeżdża, że się tak starasz? — zapytała, zarzucając torbę na ramię. Rzuciłam jej ostre spojrzenie, ale nie odpowiedziałam. — Jasne. Czuję się jakbym gadała ze ścianą.

— Nie każda ściana może ci odpowiedzieć — odparłam.

— Za to niektóre na pewno są lepszymi partnerami do rozmów niż ty. — Wytknęła mi język. — Widzimy się na zajęciach. Mam coś do załatwienia.

— Dotyczy to tego Puchona, z którym przyszłaś na bal? — zapytałam uśmiechając się porozumiewawczo. — Jak on miał? Arnold, Ernold...

— Aaron jak już — powiedziała, zaciskając usta w wąską linię. — I nie to go nie dotyczy. Muszę się zrelaksować przed zajęciami.

— Tylko nie rób niczego głupiego — powiedziałam za nią, gdy wychodziła z pokoju. Posłała mi całusa w powietrzu, po czym zniknęła na schodach.

Dark • Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz