Rozdział 15 - Rodzinna wizyta

289 22 3
                                    

Sophie

Głośne stukanie w okno wybudziło mnie ze snu. Przetarłam leniwie oczy, podczas gdy hałas tylko się nasilał. W pokoju było jasno, ale to wcale nie znaczyło, że był środek dnia. Uroki wakacji i wczesnego wschodu słońca właśnie dawały o sobie znać.

Mój pokój nie był jakoś specjalnie duży, ale porównując do sypialni moich sióstr, miałam się czym pochwalić. Pojemne meble z jasnego drewna zajmowały dwie z czterech ścian, a na trzeciej - tej naprzeciwko drzwi - wisiało duże lustro i parę półek, na których stały książki, których pewnie i tak nigdy nie przeczytam. Ogólnie sam dom nie był ogromną posiadłością, którą czystej krwi czarodzieje powinni posiadać. Był to uroczy i przytulny domek jednorodzinny. Dla piątki ludzi był on idealny.

Stukanie się ponowiło. Z westchnieniem wstałam z łóżka i podeszłam do okna, które było nad komodą, obok łóżka. Otworzyłam je, pozwalając wlecieć sowie do środka. W dziobie miała gazetę, którą zrzuciła na moje łóżko, a przy jednej z nóżek wisiał przywiązany woreczek. Szybko chwyciłam za swoją sakiewkę, w której trzymałam pieniądze i wyciągnęłam z niej pięć knutów. Włożyłam monety do woreczka sowy, a ta zaraz odleciała w swoją stronę.

Usiadłam na łóżku, w którym jeszcze parę minut wcześniej smacznie spałam, i wzięłam w dłonie Proroka Codziennego. W oczy natychmiast rzucił mi się pokaźny nagłówek, widniejący na pierwszej stronie gazety.

ATAK NA RODZINĘ BERRYCLOTH

Serce zabiło mi mocniej w piersi. Pod tytułem artykułu widniało zdjęcie gruzów domu, w którym przeżyłam tysiące miłych chwil. Właśnie widziałam rodzinny dom mojej mamy i miejsce zamieszkania moich dziadków. Wszystko to pogrzebane w gruzach. Nic z niego nie zostało.

Poprzedniej nocy nastąpił atak na dom rodziny Berrycloth. Jest to bardzo szanowany ród czarodziejów czystej krwi. Ministerstwo już prowadzi śledztwo w tym temacie, jednak póki co nie ma żadnych podejrzanych. Dom państwa Berrycloth został znaleziony w tragicznym stanie, zapewne parę godzin po ataku. Na miejscu nikogo nie znaleziono. Można spekulować, że rodzinie udało się ujść z życiem, jednak warto pozostać czujnym. Mamy nadzieję, że to jednorazowy przypadek. Całej rodzinie państwa Berrycloth składamy najszczersze wyrazy współczucia. Będziemy informować, jeżeli dowiemy się czegokolwiek więcej...

Przestałam czytać w momencie, gdy pierwsza łza spadła na biały papier. Berrycloth... to była panieńskie nazwisko mojej mamy, to była moja rodzina. A teraz nie miałam pojęcia co może się z nimi dziać. Być może żadne z nich już nawet nie żyje... Gdyby nie to, że już wcześniej wierzyłam w słowa Dumbledore'a i Pottera, teraz na pewno miałabym powód do zmienienia zdania. Tylko Śmierciożercy mogli być tacy bezwzględni.

Nie pamiętam co działo się przez resztę dnia. Moje myśli krążyły wokół artykułu z Proroka Codziennego, a wszystkie czynności robiłam automatycznie. Byłam niczym robot. Zastanawiałam się czy to właśnie o to chodziło Ginny, gdy wczoraj do mnie zadzwoniła? Czy ona mogła już o tym wiedzieć, jeszcze przed tym nim artykuł pojawił się do opinii publicznej? No jasne, że tak! Przecież jej ojciec pracował w ministerstwie. Oni zawsze wszystko szybko wiedzieli. Żałowałam, że wcześniej nie pomyślałam o tym, by jej podpytać; że wcześniej w ogóle nie miałam żadnych podejrzeń, iż takie coś mogłoby się wydarzyć.

Przerażająco głośny dzwonek drzwi wejściowych sprawił, że się ocknęłam z czarnych scenariuszy, które powoli, niczym mgła omamiająca mój umysł, pojawiały się w moich myślach coraz częściej i bardziej mroczne niż wcześniej. Wzdrygnęłam się, gdy ten odgłos powtórzył się po raz kolejny; tym razem był dłuższy.

Dark • Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz