Rozdział 19 - Przełamać lody

230 21 13
                                    

Sophie

— Gdzie są moje lody czekoladowe?! — Tak się właśnie zaczął typowy wakacyjny dzień w moim domu, a słowa te były pierwszymi, które Lucy wypowiedziała w kierunku Bruna od pięciu lat. Ktoś mógłby powiedzieć, że dziewczyna przesadzała, a ja bym się z nim zgodziła w dziewięćdziesięciu procentach, ale wiedziałam, że McCartney potrafi strasznie długo chować urazę. — Handert!

Sam dźwięk wściekłego głosu Lucy sprawiał, że nawet na moim ciele powstała gęsia skórka. Mogłam sobie wyobrazić jej czerwoną z wściekłości twarz i wzrok ciskający piorunami.

Przeciągnęłam się i wyszłam ze schowka, w którym przed chwilą próbowałam upchać mopa wśród innych rzeczy, których rzadko kiedy używaliśmy, albo potrzebowaliśmy ich raz na jakiś czas. Nawet w tym małym pomieszczeniu bardzo dobrze słyszałam podniesione głosy z salonu, a gdy wyszłam na korytarz stało się to jeszcze bardziej wyraźne.

— Nie zjadłem ich!

— To samo mówiłeś pięć lat temu!

Z westchnieniem udałam się w stronę salonu. Drzwi były otwarte. Przestąpiłam przez próg, ale para, która właśnie się ze sobą kłóciła, nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Lucy wymachiwała rękoma na wszystkie strony, dając upust swojej frustracji przynajmniej w ten sposób, a Bruno stał przed nią z dłońmi w kieszeniach i miną, z której ciężko było cokolwiek wyczytać.

— Co się dzieje? — zapytałam, podchodząc do Dominnica, który stał w sporej odległości od kłócącej się pary. Spojrzał na mnie, a zaraz jego niepewny wzrok padł an Lucy. Też bym była przerażona na jego miejscu. Dominnic od zawsze był typem samotnik, a raczej osoby, która nie potrzebuje wielu ludzi do szczęścia. Dlatego ilekroć spotykał się z kimś kogo zwyczajnie nie znał, nawet nie próbował się z nim poznać, ponieważ nie czuł takiej potrzeby.

— Twoja przyjaciółka nie może znaleźć lodów — odparł po chwili. — Współczuję Brunowi. Wygląda jakby miała zaraz eksplodować.

Teraz i ja ponownie spojrzałam w stronę wejścia do kuchni. Blondynka nadal miała czerwoną twarz i nietęgą minę, a jej wzrok mógł zabijać. Byłam pewna, że gdyby to potrafiła, Bruno leżały już dawno martwy. Ale nawet z tej odległości widziałam, że jest na skraju. Dłonie jej drżały, a klatka piersiowa uniosła się szybko.

— Lucy? — odezwałam się niepewnie. Nie wiedziałam, czy nie wywołam tym samym lawiny, która była nieunikniona.

— Sophie — zaczęła, nawet na mnie nie patrząc. Jej głos był suchy i pełen obojętności, co było dziwne w jej przypadku — przekaż swojemu kuzynowi, że dopóki się nie przyzna, nie ma nawet co liczyć na moje wybaczenie.

I z tymi słowami opuściła salon, pozostawiając po sobie grobową atmosferę. Zaraz usłyszałam jej kroki na schodach i ciche pomrukiwanie, zapewne jakiś przekleństw w kierunku Bruna, a chwilę później po domu rozległo się głośne trzaśnięcie drzwiami.

Rozległ się dziecięcy płacz, uświadamiają nam wszystkim, że poniekąd nie byliśmy w to domu sami. Co prawda Amanda, Jake i bliźniacy Slora zabrali większość dzieciaków na pobliski plac zabaw, jednak niektóre zostały. I właśnie w tym momencie odezwało się jedno z nich, a mianowicie Cloe Pussett - sześciomiesięczna dziewczyna o jasno brązowych włosach i oczach, których kolor zmieniał się przynajmniej raz w miesiącu. Zasnęła na parę minut przed wyjściem reszty i nikt nie miał serca jej budzić z tego błogiego stanu.

— To ja pójdę zobaczyć co się stało — odparł Dominnic, wgapiając się w sufit. Szybko odwrócił się I pognał na górę do jednego z pokoju gościnnych.

Dark • Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz