Sophie
— Ruszaj się kobieto bo się spóźnimy — Lucy stała w drzwiach z założonymi rękami, tupiąc nerwowo noga.
— Nie wariuj — odezwałam się, wciąż przeszukując szufladę w poszukiwaniu szalika. Byłam pewna, że go tam włożyłam po ostatnim wyjściu. Za chwilę będę musiała przesiedzieć parę dobrych godzin nad jeziorem (o czym dowiedziałam się w sumie dopiero przed chwilą) i nie zamierzałam tam zamarzać. — Mamy jeszcze czas.
— Musimy zająć dobre miejsca — upierała się dziewczyna, patrząc na mnie wyczekująco, jakby chciała przyspieszyć moje poszukiwania samym wzrokiem.
— To nie jest mecz quidditcha. — Przypomniałam jej.
Lucy w przeciwieństwie do mnie wręcz kochała grę czarodziejów i przychodziła na każdy trening, czy też mecz, nie ważne, który dom właśnie znajdował się na boisku. Po cichu ją za to podziwiałam, bo mi osobiście nie bardzo widziało się siedzieć w każdą pogodę na zimnych i niewygodnych trybunach. W zasadzie to nigdy mi się nie chciało tam siedzieć, ale przychodziłam tam ze względu na przyjaciół, którzy prędzej zadźgaliby mnie własną różdżką niż pozwolili siedzieć w szkole w czasie meczu.
— Racja, nie jest. — Pokiwała głową zgadzając się ze mną. — A to dlatego, że wymyślili sobie jakiś turniej trójmagiczny.
— Przynajmniej jest to coś godnego uwagi — odparłam nadal plądrując szufladę. Ten szalik musiał gdzieś tam być!
— Nie wierzę, że to powiedziałaś. — Zachłysnęła się powietrzem i mogłam przysiąc, że jej oczy były teraz wielkości galeonów.
— Tak samo, jak ja nie wierzę jakim cudem z tobą wytrzymuje — powiedziałam gładko, wzruszając ramionami. — Mam cię! — Wyciągnęłam szalik z barwami gryffindoru z wielkim uśmiechem satysfakcji na ustach. Odwróciłam się w stronę przyjaciółki, chcąc pokazać jej swoją zdobycz, ale napotkałam na jej niezadowoloną minę. — No nie rób takiej miny. Przecież wiesz, że i tak chodzę na te mecze.
— Wiesz co? — Prychnęła wielce obrażona. Odwróciła się i chwyciła za klamkę z zamiarem wyjścia. — Idź sobie sama na to zadanie.
— Nie ma sprawy — odparłam. — Będę się cudownie bawić. Tylko zajmij mi miejsce.
— Który sektor wolisz? Środkowy czy tylny?
— Jak najbardziej środkowy. Uważaj bo będę liczyć.
— Komu by się chciało?
Uśmiechnęła się psotnie i wyszła z dormitorium, a mi pozostało się przygotować na tyle szybko, by Lucy mnie nie zabiła za spóźnienie.
~*~
Ostatni raz przejrzałam się w lustrze i uśmiechnęłam się sama do siebie. Spojrzałam na zegarek wiszący na jednej ze ścian i zamarłam.
— Merlinie ona mnie zabije — powiedziałam do siebie. Natychmiast chwyciłam za swoją różdżkę i wybiegłam z dormitorium. Nie miałam czasu na przepychanki między uczniami, bo i tak byłam już cholernie spóźniona, więc puste korytarze Hogwartu sprawiły, że poczułam ulgę, ale także i strach. Ile czasu się spóźniłam? Dziesięć minut? Piętnaście? Nie miałam pojęcia. Ale wiedziałam, że drugie zadanie na pewno się już zaczęło.
— Jak nic zginę na miejscu — mamrotałam do siebie, biegnąc przez Hogwarckie korytarze. — Po prostu mnie rozćwiartuje.
Wybiegłam z zamku jak z procy. Gdyby ktoś teraz postanowił mnie zatrzymać, jak nic odprawiłabym go z kwitkiem, a nawet bez niego, bo i na to nie miałam czasu.
CZYTASZ
Dark • Fred Weasley
FanfictionPodobno miłość to coś pięknego. Podobno ma mnóstwo kolorów, a świat jest lepszy. Jeżeli tak jest, dlaczego ja wciąż czuję ten okropny ból zawsze gdy go widzę? Dlaczego to tak boli? Powiedz mi dlaczego? Sophie Clark jest nieszczęśliwie zakochana w na...