Rozdział 17

619 39 26
                                    

Kiedy następnego ranka Syriusz wstał dopiero około jedenastej, ujrzał ślęczących nad sobą przyjaciół, ale jednak czegoś mu brakowało. Albo raczej kogoś.

Wypatrywał tej brązowej czupryny, pełnych blasku orzechowych oczu, wiecznego uśmiechu, ale nigdzie jej nie było. Nie przyszła do niego. Tylko ona.

- Gdzie jest Diana? - zapytał, próbując wstać, jednak w jednym momencie uderzył w niego nieznośny ból głowy.

- Wiesz - zaczęła Lily, patrząc bezradnie po przyjaciołach. - Kiedy rano się obudziłam, już jej nie było. Po prostu wyszła rano, ale nadal nie wróciła.

Syriusz miał wrażenie, że w jednym momencie ktoś zatrzymał czas, a niebo spadło mu na głowę, powodując jeszcze większy ból. Diana nigdy nie wychodziła z dormitorium bez Lily, nigdy nigdzie się bez nich nie udawała, a przynajmniej nie bez uprzedzenia. Może to dziwne, dla niektórych niezrozumiałe, ale zaczął się o nią martwić.

- Łapo - rudowłosa położyła dłoń na jego ramieniu, a James objął ją, próbując dodać otuchy. - Jestem pewna, że wróci wieczorem. Musi wrócić. W końcu dzisiaj dajemy sobie prezenty - uśmiechnęła się do niego.

- Tak.. - westchnął - tak, może macie rację.

Wspólnie udali się na śniadanie, na chwilę zapomninając o nieobecności brunetki. Przez cały ten czas starali się o niej nie wspominać.

Sęk w tym, że Diana zaczynała być dla Syriusza jeszcze ważniejsza, niż James, czy Remus. Dotychczas nie wierzył w prawdziwą miłość, a jeżeli już, to tylko do lodówki.

Chwilę później Lily James, pod pretekstem pójścia do łazienki, wymknęli się do pokoju wspólnego, bowiem oboje wpadli na świetny pomysł. Postanowili pokupować świątecznych rzeczy, jakie walały się po magazynie w sklepie, bo raczej już nikt ich nie potrzebował. Rudowłosa kupiła ich cały, wielki karton, jednak za pomocą zaklęcia zmiejszająco-powiększającego, zmiejszyła się tak, by zmieściło jej się do kieszeni kurtki.

Nie było nikogo w pokoju, bowiem większość krzątała się po zamku, lub spędzała czas na zaśnieżonym dworcu, lub błoniach. Już miała zawołać James'a, by jej pomógł, gdy zauważyła, że kieruje się on do drzwi.

- Hej, gdzie idziesz? - zapytała.

- Dogadałem się wczoraj ze skrzatami, by przyrządziły nam trochę ciastek i zachowały mleko. To źle? - trochę bał się reakcji dziewczyny, jednak ona była z niego niezmiernie dumna.

- To niesamowicie, James - powiedziała, uśmiechając się do niego promiennie. On uśmiechnął się do niej, a wtedy nastąpiła ta znana już wszystkim chwila.

Chwila, w której zapada cisza. Jedna z przyjemniejszych cisz. Nie wypowiedzieli ani jednego słowa, bo czytali sobie z twarzy jak z nut. Potwierdzało się tutaj stwierdzenie, że oczy mówią więcej, niż usta.

- To ja pójdę po ciastka - otrząsnął się w końcu, a rudowłosa skinęła głową.

Gdy wrócił z czterema tacami pełnymi ciastek i wyposażony w dwa kartony mleka, zabrali się za dekorowanie pokoju. Ówcześnie James poprosił Grubą Damę, o nie wpuszczanie nikogo do pokoju wspólnego wcześniej, niż przed osiemnastą. Oboje stwierdzili, że spróbują udekorować pokój bez magii, więc było przy tym dużo śmiechu.

James kilka razy podsadzał Lily, a sam stawał na krześle. Raz prawie z niego spadł, ale uratował go obraz, którego w ostatniej chwili się złapał. Raz nawet popsuł dekorację, a rudowłosa tylko popatrzyła na niego z pobłażaniem i użyła Reparo, a on odetchnął z wyraźną ulgą.

Udekorowali wszystko. Kominek, obrazy, okna, kanapy, fotele, stoliki, nawet własnoręcznie zapalili ogień w kominku, który zgasł od silniejszych podmuchów wiatru. Oczywiście najwięcej zabawy było przy wieszaniu bombek na choince.

James tłókł jedną bombkę po drugiej, najwyraźniej nie radząc sobie z wieszaniem ich na gałęziach. Lily tylko chodziła za nim, raz po raz rzucając Reparo. Ale nie było wątpliwości, że końcowy efekt był niesamowity.

Kiedy nadeszła osiemnasta, w pokoju czuć było świąteczny klimat. Lampki świeciły różnorodnymi kolorami, w powietrzu unosił się zapach pierników, a świąteczne dekoracje zdecydowanie dodawały temu wszystkiemu urok.

Każdy, kto przechodził przez obraz, mówił pod nosem "woow", lub "ale tutaj pięknie!" i inne rzeczy, przez które Lily i James'owi robiło się cieplej na sercu.

Godzinę później wszyscy zgromadzili się wokół choinki, a pod nią piętrzyły się stosy prezentów. Rudowłosa miała na sobie czapkę Mikołaja, i to ona rozdawała prezenty. Pierwszoroczni i drugoklasiści przyglądali się starszym ze zdumieniem.

Kiedy natrafiła wreszcie na swój prezent, jako pierwszy z szóstego roku, była zaskoczona.

Już na pierwszy rzut oka wydawał się bardzo elegnacki, małe pudełeczko, owinięte w perłowo-biały papier i przewiązany czerwoną wstążką. Lily ostrożnie rozerwała papier, i jej oczom ukazało się kolejne małe pudełko, tym razem przypomianające te, w którym często dawało się pierścionki zaręczynowe. James siedział jak na szpilkach, bo nie miał pewności, że dziewczynie spodoba się prezent.

Rudowłosa delikatnie otworzyła pudełko, ujrzawszy łańcuszek, podejrzewała, że jest z szczerego złota. Okularnik podszedł do niej. Ona wyjęła z pudełka wisiorek, i zorientowała się, że jest na nim zawieszka. Zawieszka w kształcie znicza.

- Otwórz - powiedział nadal zeztresowany szatyn.

Gdy wykonała polecenie, jej oczom ukzała się fotografia James'a, uśmiechniętego od ucha do ucha. Tuż nad jego głową wygrawerowane były dwa maluteńkie znicze, a między nimi widniał napis "Znalazłam".

- Mam taki sam - oświadczył okularnik, wyjmując zza koszuli identyczny wisiorek. Otworzył go i tym razem był niemalże identyczny, z tą różnicą, że na jego widniała fotografia jej samej, a u góry widniał napis "Znalazłem".

Lily zawiesiła mu ręce na szyi, a on objął ją w talii, niesamowicie uradowany.

- James - powiedziała, łamiącym się głosem. - To najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. Poczekaj, ja też mam dla ciebie coś podobnego.

Okazała się, że Lily kupiła im obydwu srebrne bransoletki, z zawieszką w kształcie połowy serca. Gdy się je połączyło, stawały się jedną całością.

Nigdy wcześniej nie dostała równie niesamowitego prezentu, jak ten. Marzyła o czymś takim, a jednocześnie wydawało jej się to nierealne. Obiecała sobie, że nigdy tego nie zgubi. Nie wybaczyłaby sobie tego.

Jeszcze kilka osób było później, lecz na końcu znajdował się prezent dla Diany. Dziewczyna zdziwiona była wielkością tego prezentu, bo był mniej więcej wielkości torby, w której codziennie nosili podręczniki. Spodziewała się raczej czegoś małego, skromnego, czegoś podręcznego. Tymczasem dostała to.

Zaskoczona, ruszyła na środek, słysząc szepty i podekscytowanie. Pudełko było opakowane w zwykły, czerwony papier, przewiązane fioletową wstążką. Wzięła różdżkę i przecięła papier. Bała się, co mogła zobaczyć w środku, bo tak naprawdę Syriusz był nieobliczalny, i mogła spodziewać się po nim wszystkiego.

Kiedy otworzyła pudełko, wszyscy w pokoju zamarli.

***

JESTEM POLSATEM, HEHE

Złap mnie ~ Jily [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz