1977, 18 marca, piątek
Zerwała karteczkę z wczorajszą datą, przygryzając wargę i mrugając, by powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Wzięła głęboki wdech, zgniotła papier i wyrzuciła do kosza. Szybko udała się do salonu, zarzuciła gruby koc na ramiona i tępo wpatrywała się w ścianę.
Zapewne siedziałaby tak jeszcze przed kilkadziesiąt minut, gdyby nie dzwonek do drzwi. Zrezygnowana podniosła się z kanapy, uprzednio zrzucając koc. Ruszyła do źródła dźwięku, powoli nacisnęła klamkę i pociągnęła ją w swoją stronę. Przed drzwiami stała jej mama.
— Dzisiaj mija osiemnaście lat, prawda? — zapytała starsza kobieta, a gdy Lucy tylko kiwnęła głową, przytuliła córkę najmocniej, jak potrafiła.
To fakt, ta data przybijała ją już od osiemnastu lat. Dla innych ludzi osiemnasty marca był tylko jednym z wielu dni, które trzeba przetrwać, ale to właśnie dzisiaj jest rocznica otrzymania wiadomości o przeniesieniu Leondre.
Kilka minut później siedziały już przy kuchennym stole, Lucy, wycierając łzy, płynące po policzkach i Helen, pokrzepiająco gładząc ją po ramieniu.
— Dzisiaj nie zasnę, nawet na to nie liczę — stwierdziła młodsza, kiedy zdołała trochę się uspokoić — nie wierzę, że minęło już tyle czasu.
— Niestety, zła wiadomość jest taka, że czas leci — starsza kobieta uśmiechnęła się smutno — dobra jest taka, że ty jesteś pilotem. Słuchaj, Lucy, nie możesz zmienić przeszłości, więc zadbaj o przyszłość. Musisz w końcu wyjaśnić wszystko Alex i Nathanowi. Jesteś im to winna. W końcu, jaki Leo by nie był, to nadal ich ojciec. Przestań być zimna, okazuj im trochę więcej miłości. Wiem, kochanie, że masz kruche serce, ale jestem pewna, że wtedy spojrzą na ciebie pod innym kątem. Być może wreszcie zrozumieją, dlaczego tak bardzo boisz się kochać. Bo jeśli pokochasz, zawsze istnieje ryzyko, że zostaniesz zraniona. Zawsze powtarzałam, że od razu należy mówić to, co czujesz. Lepiej niech zaboli teraz, niż później dwa razy bardziej. Musisz zebrać się w sobie. Nic na siłę, ale co odwlecze, to nie uciecze.
— Tak, masz rację, mamo. Tylko boję się, co sobie o mnie pomyślą. Byłam tak beznadziejna, że nawet mój mąż ze mną nie wytrzymał. Nie chcę, by tak mnie postrzegali. Bo na co komu pochwały od każdego innego człowieka na świecie za wytrwałość, skoro jest się zerem w oczach własnych dzieci?
— Skoro Nathan zdążył prawdziwie się zakochać, a z twoich opowieści wynika, że tak właśnie jest, powinien doskonale wiedzieć, jak się czujesz.
Ale jak ubrać to wszystko w słowa? Jak wyjaśnić, jak wielką pustkę w sercu nosi od osiemnastu lat? Jak przez rok goniła za czymś, co i tak nie wróciło? Jak to jest starać się o kogoś, kto nie stara się o ciebie?
— Jak znam siebie, zapomnę wszystko, o czym chciałabym z nimi porozmawiać — splotła ze sobą palce swoich dłoni — to trudne. Miłość jest trudna.
Helen już otwierała usta, by coś powiedzieć, kiedy przez otwarte okno wleciał wielki puchacz, z listem przywiązanym do łapki. Usiadł na blacie, a Lucy podeszła do niego, odwiązała kopertę i odkręciła kran, by ptak mógł się napić. Gdy widocznie mu wystarczyło, wyleciał przez okno.
Młodsza kobieta ponownie zasiadła przy stole, obracając kopertę. Zaadresowana była szmaragdowozielonym atramentem, a na pieczątce widniało logo Szpitala Świętego Munga. Spojrzała na matkę pytająco, po czym oderwała ów czerwony przedmiot.
Wyjęła z koperty cienki pergamin. Zapisany był tym samym zielonym atramentem. Lucy przełknęła ślinę i przeczytała:
Szanowna pani Torres,
CZYTASZ
Złap mnie ~ Jily [ZAWIESZONE]
Fanfiction"Lily od zawsze nienawidziła milczenia. Nieodzywania się do siebie, niepisania. Według niej, obojętność była o wiele gorsza od zerwania znajomości. Bo wtedy przynajmniej wiesz, na czym stoisz. Mniej więcej masz pewność, że droga pod tobą nie zawali...