Serge Blanchard stał pośrodku obozowiska, mając oko na wszystko. Musiał wszystkiego dopilnować, rozkładanie obozowiska pośrodku głuszy nie było łatwe. Już stracił dzień w plecy. A towar przecież sam się nie dowiezie. Do tego narzekania podróżnych, którzy marudzili na warunki. Bogate mazgaje i artyści. Najgorszy możliwi ludzie do konwojowania. Jego karawana kupiecka miała piętnaście wozów. To dużo zważywszy, że był dopiero początkującym kupcem na rynku i dopiero co zaczął przyjmować bardziej intratne kontrakty. Mimo iż Serge nie posiadał rozległych fili i kilkuset wozów. Jego interes kwitł, jak nigdy. A to dzięki reputacji, jaką zyskał dzięki najętym przez niego ochroniarzom. Jego karawana uchodziła za najbezpieczniejszą, co dawało spore zyski. Mógł spokojnie podwyższać cenę, za eskortowanie ludzi. Ale niestety jego największy as w rękawie, właśnie postanowił opuścić karawanę. Przez co musiał ogłosić postój, aż do jej powrotu.
Serge nienawidził kiedy tak nagle odchodziła w głąb puszczy. Nigdy nie mógł być pewien,że go nie zostawi. W końcu jego asem była elfka, a one zawsze przekładały własne interes nad interes innych...
Kupiec westchnął ciężko widząc jak jego młodszy syn, ma problem z wiązaniem koni. Zwierzęta już od jakiegoś czasu był wielce zaniepokojone, co nie zwiastowało nic dobrego.
-Louis – krzyknął do syna, chłopak odwrócił głowę – Spętaj im nogi, coś za wesołe są te nasze koniki.
Syn potaknął głową, po czym zaczął wyciągać z wozu, skórzane pęta dla koni. Konie kręciły się i pochrapywały nerwowo. Serge ruszył w głąb obozowiska, mijając przy tym maga ziemi Sigurda, który oprócz Ester maga wody stanowił ochronę jego karawany.
Sigurd jak zwykle stał jak skała, obserwując skraj polany na której się zatrzymali. Był małomówny, nieco szorstki w obyciu, ale znał się na swojej robocie.
Kupiec szedł dalej, mijając namioty. Obsługa karawany biegała w te i we wte co rusz rozkładając kolejny namiot, bądź rozpalając ognisko. Centralnie na środku obozu mieściło się największe ognisko z ogromnym żeliwnym kotłem, zaraz obok stał jego kryty wóz, w którym spał z żoną w czasie podróży.
Tatiana jego żona mieszała właśnie strawę w kotle. Miała jasne blond włosy zaczesane w warkocz przypominającym kłos. Zmęczony dzisiejszym dniem i zamieszaniem w obozie siadł ciężko na pieńku drzewa.
-Że też musiała właśnie teraz udać się jedno ze swoich rejz – pożalił się żonie kupiec.
-Ohh kochany, znasz Layla'e od czasu do czasu musi rozpuścić włosy i z dzikim krzykiem pogalopować przed siebie – powiedziała kobieta, ciepło uśmiechając się w stronę męża.
-Jeszcze jej bronisz – westchnął ciężko Serge – Coś wisi w powietrzu... Czuje to w kościach!
-Zanosi się na deszcz kochany, pewnie stawy cię łupią od co – powiedziała niewzruszona – Może dać ci końskiej maści na boleści kochany? - zaproponowała wycierając ręce w ściereczkę, którą miała przywiązaną do fartucha sukni.
-A daj mi spokój kobieto – zbył ją machnięciem ręki, wyciągając z kieszeni fajkę. Żona prychnęła pod nosem, wracając do mieszania strawy.
*
Po dwóch godzinach zapadła noc, a z nią deszcz, który przerodził się w jedną najgorszych burz jakiej Serge zaznał trakcie swego życia. Większość namiotów była pozrywana lub poważnie uszkodzona. Dlatego co ważniejsi klienci kupca zostali umieszczeni w krytych drewnem wozach. Sam Serge tej nocy nie spał, wraz z synami i obsługą pilnował obozowiska, a w szczególności koni, które wyrywały się ze wszystkich sił.
CZYTASZ
Czas Regonis
FantasyW księżycową noc dochodzi do zamachu stanu. W krwawą noc ucieka z zamku pewien młodzian, który może dużo namieszać zarówno w świecie ludzi jak i elfów... Królestwo Regonis staje na krawędzi kryzysu. Kto obejmie tron i zajmie się królestwem? Czy Smo...