Rozdział 21

29 3 11
                                    


Upływ czasu jest pojęciem względnym. Dla mnie czas teraz nie miłosiernie przyspieszył. Paradoksalnie wydłużając czas mojej męki. Z zewnątrz dochodzą ryki orków, ale to krzyk Pierre dominował w tej okropnej muzyce nadchodzącego świtu. Każdy jego wrzask przeszywa mnie na wskroś i sprawia psychiczny ból. Mnie wściekły dowódca nie może skrzywdzić, ale Pierre to inna historia... Pierre zbiera cięgi za moje czyny. Za rozbicie ich armii, zabicie zamachowca, za ich kiepską sytuacje, frustracje, złość i strach. Pierre właśnie za to płaci. Cokolwiek mu robią, musi to być strasznie bolesne. Pierre po wypadku, przez długi czas przechodził bolesną rekonwalescencje. Nigdy nie pokazywał bólu czy słabości. Jednak każdy ma swoją granicę...

Zaciskam szczękę i zamykam oczy słysząc znów przeciągły krzyk brata. Moja wyobraźnia wcale nie pomaga. Czuje się jak robak. Ohydny, paskudny robak.

Z otępienia wybudza mnie zgrzyt dźwigni i nagłe poluźnienie rąk. To jednooki opuszcza moje ręce, które wcześniej wisiały wysoko nad głową. Rozcieram je, czując fizyczną ulgę. Wtedy kolejny krzyk brata znów uderza we mnie. Zakrywam dłońmi uszy. Pragnę tylko opuścić to miejsce.

Nagle czuje nieprzyjemny zapach, drażniący mój nos. Otwieram szeroko oczy i odpycham jego źródła z dala od wrażliwego nosa. Sole trzeźwiące. Patrzę z wyrzutem na sprawcę. Kuca nade mną, coś do mnie mówi. Nie wiem co, nie znam ich języka. Irytuje mnie to. Ale wtedy konsyliarz zmienia taktykę i zaczyna pokazywać co zamierza zrobić. Pokazuje klucz, moje bransolety z amelinium i drzwi. A więc jednak chcą mi pomóc w ucieczce.

Patrzę przez jego ramię na klatkę. Harpia, chowaniec mego brata jest złym stanie. A to oznacza, że z Pierre też jest coraz gorzej. Biorę głęboki oddech i przypominam sobie słowa Pierre o moich narodzinach w tamtą księżycową noc. Brat zawsze przejawiał dziwną ekscytacje moim gorszym obliczem. Ja wolałem je ukrywać... Czy ja wtedy też tak o sobie nie myślałem? Że zginę lub narodzę się na nowo? Obiecałem sobie, że się zmienię. Zacznę walczyć o swoje... Przecież właśnie to sobie obiecałem, że będę silny. Wrzaski brata przestały mnie paraliżować, a strach obezwładniać. Oczywiście nadal go odczuwałem, ale teraz mnie motywował, a nie zamrażał i powstrzymywał od jakichkolwiek działań.

Kiwnąłem głową do „rebelianta" na znak zgody. Muszę zaryzykować i im zaufać. Najpierw odpięli moje ręce od łańcuchów, potem nogi. Następnie konsyliarz odpiął ode mnie kroplówkę. Z niewielkiego ukucia leci nieco krwi. Przytrzymuje miejsce palcem i cierpliwie czekam. Nie mogę okazać agresji czy nadgorliwości. Nie teraz. Szczególnie, gdy ich czarny mag nadal nie jest pewny. Boi się mnie, nie chce mi ściągnąć bransolet z amelinium. Konsyliarz go przekonuje, aby oddał mu klucz. Młody mag boczy się, ale w końcu wzdycha i oddaje klucz do mojej wolności i odsuwa się z dala ode mnie. Z rosnącym napięciem czekam. Po chwili moje ręce są wolne, a ciało odczuwa wyraźną ulgę. Mana znów krąży w moim ciele dodając potrzebnych mi teraz sił. Wyostrza moje zmysły i dodaje pewności siebie. Powoli wstaje taksując wzrokiem ostrożnie rebeliantów. Czarny mag jest spięty niczym struna w lutni. Dziewczyna przygląda mi się z mieszanką nadziei i strachu. Za to jednooki wygląda na pewnego swego. Zakłada mi naszyjnik, ostrożnie go układając i gładząc moje ubranie.

I wtedy zdaje sobie sprawę, że oni ryzykują dla większej sprawy. To nie osobniczy bunt załogi. Ale część czegoś większego. A teraz i ja do tego należę. Kładę ręce na ramionach jednookiego, doznaje krótkiego przebłysku wizji przyszłości, uśmiecham się do niego i mówię:

- Merci - dziękuje mu.

Rebeliant mruga i lekko się uśmiecha. Czas nagli. Krzyki Pierre zmieniają swoją tonacje, słyszę nawet jego błagalne prośby, musi być naprawdę źle...

Czas RegonisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz