Rozdział 7

44 5 0
                                    



W takich okresach jak ten, zawsze żałowałem, że jestem królem. Mimo iż byłem, władcą dużego i bogatego kraju, byłem mocno ograniczony w działaniu.Chciałem udać się do syna, ale nie mogłem. Musiałem zebrać radę kryzysową i siedzieć kilkanaście godzin na obradach. Do tego wybór ochrony, nadanie nowych stanowisk i awansów, w końcu tamtej nocy straciłem wielu dobrych ludzi...

Z rana dostałem wiadomość ogniową od Dariusa. Na Wieczny Ogień, cóż to była za ulga! Dowiedziałem się, że odnaleźli Bastien'a, a jego rana dobrze się goi. To dobra wiadomość, ale świadomość, że nadal są na szlaku i to jeszcze na Starym Trakcie, który był rzadziej patrolowany, nadal nieco mnie niepokoiła. Ale musiałem zaufać, słowom Wyroczni. Właśnie się do niej wybierałem, aby omówić z nią nadchodzącą przyszłość...

Zszedłem na dziedziniec, w asyście gwardii królewskiej. Tam czekała już na mnie rodzina. Sophie i Etienne byli ubrani w płaszcze podróżne, a obok nich stała ich piastunka. Inés wraz z Pierre stali nieco z boku, mając kamienne twarze. Nie powiadomiłem królowej o zabraniu ze sobą najmłodszych dzieci. Wolałem, aby dowiedziała się w ostatniej chwili...

-Kochany – powiedziała podnosząc głowę – czemu zabierasz ze sobą Sophie i Etienna? Nie uprzedziłeś mnie... - ostatnie słowo wypowiedziała z wyrzutem. Stanąłem przed nią, gwardia stanęła za mną, w odległości czterech kroków.

-Dla ich bezpieczeństwa, kochana – odparłem z uśmiechem na zamkniętych ustach – Przecież zamach może się powtórzyć. Na Smoczej Wyspie będą bezpieczniejsze...

-Ale... – ostro na nią spojrzałem, uciszała się momentalnie.

-Na Wyspie niczego im nie zabraknie – powiedziałem z naciskiem – Zaczną naukę u najlepszych bakałarzy z Uniwersytetu.

-Rozumiem... - powiedziała smętnie spuszczając głowę.

Inés miała swoje wady, ale bądź co bądź była bardzo troskliwą matką, która zrobiła by wszystko dla swoich dzieci. No właśnie swoich... Dla dobra Sophie i Etienna, musiałem ich rozdzielić. Królowa po każdej nawet krótkiej podróży łodzią bardzo choruje, dlatego nie będzie często je odwiedzać.

-Płyniesz, aby zasięgnąć rady u Wyroczni – bardziej stwierdził niż spytał Pierre. Jego dzisiejszy strój był czerwono-czarny z granatowymi elementami. Duża liczba guzików w dublecie wykonanych z metalu, hafty, drogie tkaniny... To wszystko, aż gryzło w oczy. Pod wpływem matki, która lubiła się stroić i towarzystwa młodych jeszcze nie zamężnych szlachciców, zmienił się w nadętego modnisia.

Kiedy to się stało? Czyżbym był aż tak ślepy, nie tak go przecież wychowałem. Nie takich rzeczy uczono, go w zakonie. Przecież jest magiem, powinien zachować skromność... Owszem jesteśmy rodziną królewską, ale jesteśmy również magami. A to zobowiązuje.

Kiedyś taki widok wywołał by u mnie falę gniewu i oburzenia. Ale teraz czułem tylko smutek, słabość... Aż poczułem jak cięży mi mój naszyjnik, który był symbolem mojej władzy królewskiej. Złoty łańcuch nagle stał się o wiele cięższy. A spora kamea z wizerunkiem dwóch złożonych dłoni trzymających płomień, stała się nieco rozmyta...

W tym momencie poczułem się bardzo bezsilny i stary.

-Ojcze, czy coś się stało? - głos Pierre, sprowadził mnie z głębin moich myśli. Zamrugałem parokrotnie i głośno westchnąłem.

-Nie – odrzekłem, wracając do swojej typowej niewzruszonej postawy – Tak sobie rozmyślałem przed podróżą....

-Ojcze, gdzie wysłałeś wuja Dariusa? - spytał Pierre, patrzył na mnie z uwagą.

Czas RegonisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz