Rozdział 10

57 2 0
                                    



Moja utrata przytomności nie trwała długo. Wybudziłem się i pierwsze co zobaczyłem to kordon ludzi nade mną, po mojej prawej wuja i kuzyna, a po lewej smoczycę. Wuj sprawdził mój stan, gdy stwierdził, że to było tylko zwykłe zmęczenie pozwolił mi wstać. Chodź dobrze wiedział, że to był kolejny atak paniki... Zalała mnie fala pochwał i pytań. Magowie byli zdumieni moimi umiejętnościami. Coristo dopytywał się skąd wiedziałem o ataku, skąd znam tak zaawansowane zaklęcie, skoro jeszcze nie jestem w piątym kręgu No i czy nagle zacząłem trenować fechtunek...

W odpowiedzi na pierwsze pytanie, wymyśliłem historię, że jakoby wyczułem ich magiCóż czuli sensorzy istnieli...

Jeśli chodzi o zaklęcie, skłamałem, że w ukryciu ojciec wraz z dziadkiem mnie szkolili...

Na pierwsze i drugie pytanie, Coristo uwierzył bez zająknięcia. Chyba nawet wuj uwierzył w drugie.

Z odpowiedzią na trzecie pytanie miałem nieco więcej problemu. Na Smoczej Skale nie uchodziłem za dobrego w fechtunku, do tego miałem przy sobie sztylety, które podarował mi mój mistrz. A były to sztylety asasynów...

-Skąd masz te sztylety? - dopytywał Coristo, biorąc do ręki jeden ze sztyletów.

-Ja je znalazłem... - powiedziałem wolno, mistrz zawsze mówił, że jestem beznadziejnym kłamcą. Niestety musiałem przyznać mu racje.

-Coś nie tak? - powiedział wuj, spoglądając to na sztylety to na mnie. A ja czułem się tym wszystkim przytłoczony.

-Te sztylety należą do grupy asasynów założonej przez Mędrca Czerwonego Brzasku – wytłumaczył Coristo. A mi lekko drgnęła prawa powieka. Chyba właśnie odkryli tożsamość mojego dobrego samarytanina, który zesłał mi Lea'e do pomocy.

-To oni zaatakowali zamek – powiedział wuj, spojrzał na mnie i widziałem w jego oczach jak się zastanawia. Nie wiedział czy mi wierzyć, czy nie.

Następnie wuj, rozmawiał jeszcze chwilę z Coristo, a Remy zabrał mnie do środka. Teraz magowie będą zajęci przeszukaniem terenu, szacowaniem strat, opieką nad rannym... Miałem chwilę spokoju. Remy zabrał mnie do umywalni, która znajdowała się w piwnicy. Rozebrałem się z przesączonych krwią ubrań. Remy również się rozbierał, jego ubrania było tak samo zabrudzone.

-Spanikowałem – powiedziałem przerywając ciszę. Usiadłem zrezygnowany na taborecie. Remy w tym czasie nalewał, ciepłej wody do wiader.

-No co ty? - odparł, kładąc przed mną wiadro, podając kostkę mydła i szorstką szmatę do mycia – To twoja pierwsza prawdziwa walka. Świetnie ci poszło.

-Zamroziło mnie... - spuściłem wzrok. Remy położył mi rękę na ramieniu.

-Za srogo się oceniasz – starł się mnie pocieszyć – Ale wiesz, że mój ojciec nie uwierzy w to co powiedziałeś?

Podniosłem na niego wzrok, po chwili go opuszczając.

-Wiem... Ale nie mogę o tym mówić...

-Rozumiem... - powiedział cicho. Przykucnął naprzeciw mnie, a następnie mocno mnie przytulił – Przykro mi, że stało się to tak szybko.

Wstrzymałem oddech, wiedziałem co ma namyśli. Śmierć mojej babci. Wybuchłem płaczem, a Remy trzymał mnie w objęciach. Emocje mną targały, nie miałem na nic siły. Do umywalni wszedł Darius. Remy ustąpił mu miejsca, wuj krótko mnie przytulił po czym w milczeniu, zaczął mnie myć. Siedziałem na taborecie, pogrążany w smutku i niemocy.

Czas RegonisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz