Rozdział 18

17 3 7
                                    



Napędzały mnie sprzeczne uczucia. Strach i awersja. Pierwsze było spowodowane strachem na reakcje bliskich mi osób. Bałem się, że ojciec uzna mnie za słabego, tak samo jak Aube. Gdy tylko spostrzegłem pamiętnik, wiedziałem że po raz kolejny rozpętałem burzę. Znów nachodzą mnie słowa brata powtarzającego w kółko: jesteś słaby. Jestem, bo dałem mu się tak gnoić. Do tego zostałem kłamcą. Aube pewnie odczuwa teraz do mnie wstręt. Uczył mnie wszystkiego co sam zna, a ja wykorzystywałem te umiejętność do złych celów...

Zawiodłem go, ale też i siebie. Awersje odczuwałem właśnie do siebie. Brzydziłem się wręcz samym sobą. Bo po raz kolejny zamiast stanąć twarzą twarz, uciekłem... Rzuciłem urok, choć przez chwilę rozważałem nawet użycie zaklęcia zapomnienia, ale zbyt się bałem. Jeśli sknociłbym to zaklęcie, mógłby najbliższe mi osoby wprowadzić w stan choroby umysłowej... Nie! Jestem może i tchórzem, ale do tego nigdy bym się nie posunął... Już wolałbym banicje...

Banicja, cóż za kusząca myśl. Mhm... Ucieczka od tego wszystkiego: od wymagań Króla, nadopiekuńczości Aube, rady Smoczej Wyspy, szlachty, obowiązków Wyroczni... To ostatnie najbardziej mi ciąży... Czuję się bardzo słabo odkąd babcia umarła. Gdy żyła. wizje które brałem za koszmary były stosunkowe rzadkie, a ręka nie stanowiło dużego problemu. Ale teraz praktycznie cały czas czuję się fatalnie, moje ciało wyje z bólu, a umysł powoli przestaje walczyć. Nawet teraz ręka postanowiła wykręcić się i zamrzeć w nienaturalnej pozie. I do tego ten ból co wciąż wyciska mi z oczu łzy, ból który muszę ukrywać. Prawa noga mi drętwieje, mimo odpoczynku to uporczywe drętwienie i sztywność nie mijają.

Zaszlochałem nie wytrzymując i usiadłem na murze, wystawiając nogi poza jego krawędź. Masując wciąż prawą nogę, lewą wycierałem łzy i potok z nosa. Jestem w niewątpliwej rozsypce. Sytuacja zrobiła się stanowczo zbyt ciężka dla mnie.

- Niech mnie ktoś stąd zabierze... - wyszlochałem zginając się w pół.

- To akurat da się zrobić...- usłyszałem za sobą niski głos.

Czyżby jakiś strażnik nocny mnie dojrzał? Pociągnąłem parokrotnie nosem, próbując się uspokoić.

- Merci, za troskę – zacząłem nie odwracając się do natręta – Ale nie trzeba. Idź dalej patrolować i zostaw mnie samego...

Na koniec wykonałem gest lewą ręką, aby żołnierz sobie poszedł, ale ten uparcie nadal stał za mną.

- I pomyśleć, że taki płaczący smarkacz, rozbił naszą flotę...

Zamarłem i dopiero teraz zdałem sobie sprawę: jego akcent nie był czysty, a od postaci za mną biła dziwna niepokojąca aura, a ja jak ostatni głupek siedzę na krawędzi muru...

Wróg...

Nim zdążyłem wykonać obrót i chwycić po ukryty na sztylet. Poczułem straszne pieczenie na prawej łopatce.

- Spokojnie – powiedział Czarny Mag, biorąc mnie pod pachami i przeciągając do siebie.

Wewnętrznie zacząłem się szarpać i próbować używać magii, ale wtedy znów to palące uczucie. Z oczu zaczęły lecieć mi łzy bólu, pomieszanego z paniką.

- Nie walcz – syknął napastnik.

Przybliżył się do mnie i odciągnął moją głowę w bok. Wyszukał coś palcem na mojej szyi i po chwili poczułem ukłucie, zabolało i to mocno. Za sekundę poczułem jak coś zimnego rozchodzi się po moim ciele.

- Po tym nie będziesz mógł używać swojej magii... - powiedział z wyraźną satysfakcją w głosie – A teraz wstań i obróć się do mnie.

Jak bezwolny golem wykonałem jego polecenie. Już wiedziałem dlaczego nie mogę się mu przeciwstawić. Runa zniewolenia... Wykonałem rozkaz i obróciłem się do najeźdźcy. Był średniego wzrostu, z jasną cerą i ciemnymi włosami, miał może około czterdziestki... Nie wyglądał na groźnego maga wrogów. Ubrany był w mieszczański strój Regończyka z nizin. A więc taki będzie mój koniec? Pomyślałem pochmurnie. Brat sprzedał mnie wrogom...

Czas RegonisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz