Prolog - Księżycowa noc

196 11 17
                                    



       Zmysły zaczęły wracać. Czuję się przytłoczony niewidzialnym ciężarem, moje ciało trawi wewnętrzny ogień. Najpierw słyszę szczęk mieczy i odgłosy walki. Potem docierają do mnie  świsty. Najprawdopodobniej kule ogniowe lub inna magia ofensywna. Otwieram oczy, siedzę pod ścianą na roztrzaskanej szafie. Co dziwne nie czuję bólu, zapewne z powodu szoku. Przed oczyma widzę rozgrywającą się walkę. Nie walkę, jatkę. Mimo najwyższego wyszkolenia w walce bronią białą i magią ognia, straż królewska przegrywa. Nic nie może się równać z wyszkolonym asasynem. Szczególnie jeśli należy do rasy mrocznych elfów. Była ich piątka. Piątka przeciwko dziesięciu elitarnym strażnikom króla Francis'a III, władcy Regonis. Ale jeden mroczny elf mógł spokojnie w pojedynkę pokonać dziesięciu ludzi. W końcu to byli tylko ludzie. Nawet jeśli byli magami ognia, ich magia nie mogła równać się z magią elfów. A ich zdolności fizyczne nie mogły równać, ze zdolnościami elfów. Taki był porządek świata. Przed moimi nogami właśnie padł jeden ze strażników, chyba coś do mnie mówi. Nie wiem co, z jego ust wylatuje krew tworząc czerwone bąble, jakby puszczał bańki z przeżuwanej lanoliny. Chcę coś powiedzieć, ale nie mogę wydobyć głosu. Strażnik umiera po chwili. Wtedy orientuje się, że hałas spowodowany walką ucichł. Dociera do mnie znaczenie tej ciszy. Jestem sam, więc...

A więc teraz ja zginę. Czuję jeszcze większy ciężar, swoich głupich decyzji. A było trzeba posłuchać ojca, a nie grać bohatera... Podnoszę wzrok na piątkę swoich przyszłych oprawców. Dwie kobiety, troje mężczyzn. Ciężko jest określić ile lat czy wieków mają elfy. Ponieważ najstarsze z nich wyglądają na góra czterdzieści lat, a mogą mieć już ich setki. Dwie zabójczynie wyglądały na najmłodsze z grupy. Co nie zmieniało faktu, że pewnie zaraz wbiją we mnie swoje sztylety, albo usmażą mnie magią. Gdybym miał możliwość cofał bym się przed ich spojrzeniami w nieskończoność. Ale nie mam takiej możliwości. Za mną jest tylko ściana. Jestem sam, zupełnie sam.



Ciemniejsza z kobiet podchodzi do mnie. Ma białe włosy zaczesane do tyły, a z przodu dwa warkocze, jej rogi są ciemne i skręcone spiralą do tyłu. Twarz i odkryte części ciała pokrywają tatuaże. W tym jeden w kształcie odwróconego półksiężyca. Jej oczy są przerażająco wielkie. Nie ludzkie. Migdałowate w kształcie z czarnym białkiem i fioletową tęczówką. Skóra jest fioletowa i lśni poświatą magii.

To księżyc, to wszystko przez ten cholerny księżyc w pełni! Bluzgam w myślach na czym świat stoi. Niebyli by tak silni, gdyby nie księżyc! Jej wzrok jest zimny i wyrachowany. Mam nadzieję, że chociaż zrobi to szybko...

Nie! Nie zamykaj oczu. Zbieram resztki sił i godności, aby spojrzeć śmierci w oczy. To nie przystoi. Nie tak mnie wychowano, nie jestem jakimś chłopem, aby błagać o litość przed katem. Z podniesioną głową dotrwam do końca tej egzekucji.

Czuję jak napełnia mnie nowa moc. Magia, moja magia ognia. I wtedy najmłodsza z grupy elfów o jaśniejszej cerze niż koleżanka, podchodzi do mnie i mnie osłoniła przed zamachem śmierci jaki mnie czekał ze strony jej rodaczki.

 I wtedy najmłodsza z grupy elfów o jaśniejszej cerze niż koleżanka, podchodzi do mnie i mnie osłoniła przed zamachem śmierci jaki mnie czekał ze strony jej rodaczki

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Czas RegonisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz