Rozdział 14

22 3 6
                                    



Chwilę trwało za nim Mistrz wrócił z dzbankiem parującego naparu. Nalał mi do metalowego kubka zawartość. Powąchałem zawartość, zaciągnąłem się mocno pachnącym wywarem z odrobiną miodu dla osłody. Dokładnie tego potrzebowałem, czegoś na wyciszenie emocji i uspokojenie żołądka. Wypiłem pierwszy łyk nieco się krzywiąc, napar był gorący. Poczułem dokładną drogę płynu, który drażnił moje gardło i spadał do żołądka wywołując, falę bólu, ciepła, a po chwili ukojenia. Wypiłem jeszcze dwa łyki, potem spojrzałem na ojca. Czasem się zastanawiałem czy na pewno jestem jego synem. Pomiędzy nami nie ma podobieństwa, wdałem się w matkę. Mamy inne włosy, oczy, posturę. Król jest wysoki, ale też  szerszy w barkach niż elfie pochodzenie by na to wskazywało, do tego posiadał gęstą brodę i wąsy. Ja byłem smukły jak sosna, bez zarostu. Nawet włosy na rękach i nogach miałem bardzo rzadkie i dość jasne. Charaktery też mamy zgoła inne. Więc co nas ze sobą łączy?

- Bastien wszystko w porządku? - zapytał zmartwionym głosem ojciec. Spojrzałem na Króla.

- Tak sobie dumałem... - wymruczałem odkładając kubek na stolik. Wuj przyniósł okrągły stół i postawił go przede mną, a na nim mapę.

- Więc co się stało w tamtą noc? - zapytał Aube.

- Więc – nabrałem powietrza w płuca. Byłem już spokojniejszy, naparł pomógł tak samo jak przerwa. Dziadek się rozłączył. Więc w rozmowie uczestniczyła nasza piątka – Po przeprawieniu się przez deltę, udałem się na w stronę Królewskiego Traktu Dębowego, ale zbliżając się do wioski na rozdrożach poczułem ciąg.

- Ciąg? - zdziwił się Remy, wuj szturchnął go, aby się nie wtrącał.

- Jakby ktoś ingerował w żyły many, w prądy telluryczne – wyjaśniłem, pociągając łyk herbaty.

- Dlatego udałeś się na północny-wschód, w stronę Poissviell – odpowiedział sobie Król zamyślony. Przytaknąłem głową.

- Im bliżej byłem, tym bardziej czułem potrzeba sprawdzenia tego co tam się dzieje. W powietrzu było czuć ozonem i czymś jeszcze - skrzywiłem twarz - To było ciężkie niczym sam oddech śmierci... - zrobiłem głęboki wdech, aby przy następnych zdaniach głos mi nie drżał. Nadal nie rozumiem siebie, czemu i co się wtedy ze mną działo. Zapamiętałem tamten zapach. Zapach spaczonej magii, tym był tamten zapach – Ukryłem się pod iluzją i podjechałem pod wioskę. Dwie łodzie już dopłynęły. Orki i jeden czarny mag zaganiał właśnie wieśniaków na środek placu. Strażnicy i starszyzna wioski już nie żyła. Zareagowałem.

- Jak? - usłyszałem głos ojca. Podniosłem wzrok, bo od dłuższego czasu badałem w dłoniach kubek, skupiając się na jego wykonaniu.

- Najpierw po cichu pozbyłem się zewnętrznych wartowników. Ale moje szczęście nie trwało długo, bo okazało się, że stwory mają bardzo dobry węch. Zaalarmowały maga, a ten bez problemu rozproszył moją iluzję. Więc w ruch poszedł miecz i element pioruna. Wieśniacy zostali uwolnieni, ale zbliżały się do brzegu pozostałe łodzie.

- Jak? - znów to samo pytanie Króla. Widać, że zarówno był zdumiony, dumny i nieco przerażony.

- Na Wieczny Ogień nie miałem wystarczającej ilości many, więc użyłem nowego żywiołu. Wywołałem sztorm, orki jak się okazuje słabo pływają. A te które jakimś cudem przeżyły, dobijałem na brzegu...

- A co z tym latającym statkiem? - dopytał wuj.

- Po kolei – powiedziałem wolno – Wróciłem do wioski, chciałem odpocząć. Wtedy wyszła z lasu Lea – smok na moje słowa zakręcił mi się na kolanach i spojrzał mi w oczy – Ja już niezbyt dobrze kojarzyłem. Miałem zwidy i traciłem przytomność. Poczułem nowe zagrożenie, kazałem chłopom uciekać. Spojrzałem w górę i wtedy zobaczyłem go. Latający statek, który zniżał swój lot. A z jego pokładu dojrzałem dwóch czarnych magów i żołnierzy – zacząłem głaskać smoka – Lea uratowała mnie. Siłą zabrała mnie do lasu. Bo ja nie mogłem odwrócić wzroku od tego...

Czas RegonisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz