21 - Fred i William

309 47 0
                                    

W zamku panowała jeszcze cisza, kiedy schodziłam kamiennymi schodami na parter, do Wielkiej Sali. Obcasy czarnych kozaków stukały o podłogę. Przeszłam przez Salę Wejściową, a potem przez drewniane drzwi pomiędzy stołami domów, aż doszłam do pustego stołu dla nauczycieli. Była niedziela, było jeszcze wcześnie. Przy stołach siedzieli pojedynczy uczniowie przeciągając się i jedząc śniadanie. Czasem któryś z nich ziewnął. Rzuciłam płaszczyk na oparcie krzesła, usiadłam na swoim miejscu i złapałam cynamonowa bułkę. Puchar sam napełnił się sokiem. Zjadłam jeszcze jedną bułeczkę, a potem kilka gronek ciemnego winogrona. Wstałam i ruszyłam na powrót do wyjścia. Przechodząc przez Salę Wejściową założyłam okrycie na ramiona i pchnęłam wielkie drzwi, które od razu ustąpiły. Wyszłam na dziedziniec. Odetchnęłam głęboko. Ciepłe, wiosenne powietrze owionęło moją twarz, a lekki wiatr rozwiał niezwiązane włosy. Zeszłam schodami w dół i ruszyłam naokoło fontanny. Zapowiadał się ciepły, wczesno-wiosenny dzień. Niebo było bezchmurne, a z oddali dochodził śpiew ptaków. Ruszyłam w stronę Zakazanego Lasu. Zeszłam zboczem, minęłam chatkę gajowego. Hagrida nie było na dworze, więc zaczęłam zastanawiać się, która właściwie jest godzina, ale słońce przyjemnie świeciło, więc nie zawracałam sobie więcej tym głowy. Obeszłam domek i ruszyłam w stronę zagród, które mi pokazał.

Doszłam na skraj lasu i weszłam powoli pomiędzy drzewa. Przeszłam parę metrów i już po chwili odnalazłam wydeptaną dróżkę, którą wczoraj szliśmy. Weszłam na nią i ruszyłam przed siebie. Szłam przez chwilę, aż przede mną pojawiła się ogrodzona przestrzeń. Podeszłam do drewnianego płotu i oparłam się o niego rękoma. Przede mną biegały 3 młode źrebięta. Srebrne grzywy oplatały ich szyje, ale na czołach nie zdążył jeszcze wyrosnąć róg. Klacze stały przy poidle i jadły świeżą trawę, którą Hagrid musiał tu dostarczać. Jednorożce z natury są płochliwe, ale te tutaj, kiedy spojrzały w moją stronę, nie wykazały strachu. Klacze nadal posilały się na drugim końcu zagrody, a młode biegały goniąc się wzajemnie naokoło małego świerku, który rósł na środku wytyczonego terenu. Ruszyłam naokoło płotu i stanęłam przy dorosłych jednorożcach. Wyciągnęłam różdżkę w stronę poidła:

- Aquamenti – z końca różdżki wystrzelił strumień źródlanej wody uzupełniając braki w zagrodzie. Schowałam różdżkę i poszłam dalej w prawo. Przeszłam kilkanaście metrów nim zobaczyłam kolejny płot. Miękkie stąpanie na świeżej trawie dało mi do zrozumienia, że w pobliżu są hipogryfy. Podeszłam ostrożnie do drewnianego ogrodzenia i spojrzałam na stworzenia. One zareagowały na moją obecność. Jedne z nich stanęły na tylnych łapach, inne rozpostarły szeroko skrzydła. Stanęłam spokojnie i się skłoniłam, powoli i nisko. Zaledwie kątem oka obserwowałam ich reakcję. Powoli, bardzo ostrożnie skłoniły się przede mną, a potem wróciły do swoich poprzednich zajęć. Obeszłam naokoło ogrodzenie i uzupełniłam wodę w poidle, tak jak poprzednio. Jeden z hipogryfów podszedł do mnie i kłapnął przyjaźnie dziobem. Zaśmiałam się.

- No witaj – powoli, bardzo ostrożnie uniosłam dłoń i dotknęłam jego dzioba. Bystre oczy przyglądały mi się z zaciekawieniem.

- Marta! Jak miło cię widzieć!

- Hagrid – obróciłam się. – Hermiona?

- Chciałam cię znaleźć.

- Och... OK. Byłam u jednorożców i teraz przyszłam tutaj.

- Świetnie. Twoja pomoc mi się przyda. Niech się z tobą oswoją. Zajrzę do testrali i zaraz wracam – półolbrzym ruszył w stronę wzgórza.

- Nie ma za co. Czemu mnie szukałaś?

- Przylecieli. Do Hogwartu. Są u McGonagall. Zdają raport z Ministerstwa odnośnie aresztowań i bezpieczeństwa w okolicach szkoły no i omawiają twoje postępy.

Out of control - Inna niż wszyscy - Magia istniejeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz