6 - Londyn

766 61 2
                                    

Rano obudził mnie Snow. Próbował wydostać się z klatki. Wstałam trąc oczy i podeszłam do niego.

- Czemu tak krzyczysz? – Uchyliłam szerzej drzwiczki i otwarłam okno. Usiadłam na łóżku. Freda nie było. Może poszedł wczoraj do siebie. Wzruszyłam ramionami. Słońce wpadało do pokoju i oświetlało jego wnętrze. Poszłam do łazienki. Ubrałam się, umyłam i wróciłam do sypialni. Złapałam z szafki rękawicę, którą wczoraj kupiłam i przymierzyłam ją. Jeszcze nie zdążyłam jej dobrze zapiąć, a Snow już podleciał i usiadł wbijając w nią pazurki. Pogłaskałam go drugą dłonią po główce. Przymknął oczka z zadowoleniem. Miał bardzo miękkie piórka, przyjemne w dotyku. Trzymając sztywno rękę żeby nie spadł, ruszyłam w stronę kuchni. Szłam gładząc delikatnie sowę. Miała bardzo miękkie i gładkie piórka. Przyjemne w dotyku. Stanęłam w wejściu i spojrzałam z niedowierzaniem. Fred przez chwilę nie zarejestrował, że przyszłam. Miał na sobie granatowy fartuch, ubrudzony czymś białym, najpewniej mąką. Rękawy koszuli zakasał nad łokcie. Ręce miał całe w jakimś cieście, którego ślady nosił także dół fartucha i jego lewy policzek. Nucił jakąś melodię, która leciała właśnie w radiu stojącym na parapecie. Kolejne dzieło pana Weasley'a. Snow spojrzał szeroko otwartymi oczami i zahuczał. Dopiero wtedy Fred się obrócił.

- O cześć – uśmiechnął się szeroko przekrzywiając głowę. Ta właśnie mina mówiła o nim więcej, niż wszystkie jego magiczne dowcipy razem wzięte.

- Cześć. Nie pracujesz?

- Właśnie nie otwieram dziś sklepu. Vanity sprząta dół, a potem idzie do domu, a ja muszę ogarnąć magazyn, więc mam tak jakby wolne. – Snow rozwinął skrzydła, zeskoczył na parapet i wyleciał przez okno. Jakby nie chciał dłużej słuchać.– Zapraszam na śniadanie. - Odsunęłam krzesło i usiadłam.

- Nie wiedziałam, że umiesz gotować...

- Hm... obiecuję, że to nie będzie nic strasznego... – zerknął przez ramię wyciągając z pieca blaszkę. – Naśladuję gust twojej sowy.

- Moja sowa dba o moje stargane nerwy... - Zerknął wyłapując aluzję.

- Wypraszam sobie – przekładał gorące babeczki z blachy na talerz dmuchając na palce. – Spójrz, jak ja się staram.

- Och faktycznie – ściągnęłam rękawicę i rzuciłam przez drzwi do swojego pokoju. Fred ściągnął fartuch, wytarł ręce i usiadł szybko na krześle obok mnie.

- Poczekaj, aż spróbujesz – uśmiechnął się zadowolony z siebie i nalał nam soku.

- Ale że co, dodałeś do nich Amortencję?

- Zapominasz, że mamy z George'm własny eliksir miłosny? – Uniosłam zdziwiona brwi.

- Nie wiedziałam... Czekaj, czekaj. Może go kupię?

- Ach tak? I co z nim zrobisz? – Fred zajadał się babeczkami zerkając na mnie z ukosa.

- No nie wiem. Znajdę sobie jakąś ofiarę. A potem będę ją poiła, aż do skutku. – Westchnął zrezygnowany i podał mi babeczkę. Złapałam i zaczęłam jeść.

- Uważam, że już dosyć nabroiłaś i bez tego eliksiru. – Zakrztusiłam się i spojrzałam na niego. Zerknął i szybko podsunął mi szklankę. Złapałam i upiłam łyk. – W dodatku chcesz, żebym zszedł na zawał. Przy tobie się nie da jakoś bez nagłych akcji.

- Ty sobie uważaj – wytarłam buzię i odstawiłam szklankę. Sięgnęłam po drugie ciastko i zaczęłam jeść.

- Jestem bardzo ostrożny – spojrzał mrużąc oczy.

- I to dlatego otwarłeś szeroko okno, a teraz mnie prowokujesz? – Ściągnął brwi, a kiedy dotarło do niego znaczenie moich słów zrobił wielkie oczy.

Out of control - Inna niż wszyscy - Magia istniejeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz