~Rosalie~
- Mamo, skąd ty znasz Blythe'ów?! - Spytałam przerażona. - Przecież nigdy mi o nich nawet nie wspominałaś!
Świetnie! Jeszcze tego brakowało, abym musiała go widzieć i spędzać z nim święta.
- Nie mieliśmy czasem odwiedzić rodziny Barry'ch? Mówiłaś mi, że specjalnie zamieszkaliśmy dosyć blisko nich, aby spędzać z nimi różne wydarzenia! Właśnie takie święto jak Boże Narodzenie czy Wigilia zbliża się wielkimi krokami. Nie uważasz, mamo, że powinnyśmy z nimi spędzić ten jakże piękny i magiczny czas? - Odpowiedziałam, mając nadzieję, że ta wypowiedź przekona moją mamę.
- Bardzo bym chciała kochanie, ale twój ojciec zaczął robić z panem Blythe'm dosyć poważne interesy, które wpłyną nie tylko na ich, ale także i naszą korzyść. Miałam na myśli korzyść finansową. - Uśmiechnęła się promiennie.
Oczywiście, ludzie nie myślący o pieniądzach, to przecież nie moi rodzice. Zapomniałam. Wściekła, wyszłam z salonu i skierowałam się w stronę mojego pokoju. Nie mogę w to uwierzyć! Nie mogli mnie chociaż o zdanie zapytać czy w ogóle chciałabym spędzić z nimi święta? Ale w sumie to nie ich wina. Może to wcześniej ustalali, niż ja poznałam, uh... GO. Czy w ogóle chcieli mi o tym powiedzieć? Chyba nie... Bo w końcu co ja mam wspólnego z ich interesami? Nienawidzę tego, że o wszystkim dowiaduje się ostatnia!
- Mamo, mamy jeszcze zapas tych truskawkowy ciasteczek i mini babeczek? Mówiłam ci, że dzisiaj przychodzą do mnie dziewczyny, pamiętasz? - spytałam mamy, szukając w całej kuchni tych pyszności, jednak nie mogłam ich znaleźć.
- Nie kochanie, nie ma ich, ale jeżeli chcesz poproszę Madline, aby je kupi...
- Nie ma takiej potrzeby, pójdę i sama je kupię. Do sklepu nie mam 5 kilomentrów za 20 minut będę z powrotem. I tak już wszystko jest przygotowane, oprócz tych głupich ciasteczek! - Powiedziałam, po czym się zaśmiałam. Wzięłam płaszcz i wyszłam z domu. Byłam już w połowie drogi, ale zaczęło padać. Super. Mój płaszcz nie miał kaptura, a ja nie miałam parasola. Nie opłacało mi się już wracać, więc przebiegnęłam kawałek i wtargnekam do sklepu. * Sprzedawczyni popatrzyła się na mnie jak na wariatkę, ale ja zignorowalam to i wydyszałam ciche 'dzień dobry'.
Po czym poprosilam trzy duże opakowania ciasteczek truskawkowych i mini babeczek.Kiedy wychodziłam ze sklepu, postanowiłam pójść małym lasem na skróty.
W pewnej chwili nie zauważyłam wystającego korzenia i przewróciłam się z moim małym dobytkiem.- Znowu się spotykamy, ślicznotko.
O nie, proszę aby to nie był Blythe, tylko nie Blythe.
Podniosłam delikatnie głowę i zobaczyłam go.
To Billy. Świetnie! No i wykrakałam! Blythe, gdzie jesteś?- Mówiłam ci, abyś tak do mnie nie mówił, Billy. - powiedziałam, sama wstając bez jego 'hojnej' pomocy. Chciałam go ominąć ale zagrodził mi drogę swoim ciałem.
- Ale będę tak do ciebie mówić. Przecież jesteś śliczna, Rosie. - Odparł odważnie.
Przeszły mnie dreszcze. I to nie takie przyjemne. Czy ja wyraziłam zgodę, aby zdrobniał moje imię?
- Przepuść mnie Billy, idę do domu. Mam gości. - powiedziałam przedzierając się między chłopakiem a drzewem. Jednak on był szybszy. Chwicił mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie w taki sposób, abym musiała na niego patrzeć. Bardzo tego nie chciałam. Byłam przerażona. Jak on może się tak zachowywać?
- Billy, nie zrozumiałeś!? Jesteśmy przyjaciółmi, więc dlaczego się tak zachowujesz? Zostaw mnie i idź do domu! - Nakrzyczałam na niego, po prostu już nie wytrzymałam. Wiem, że nie powinnam, ale czy on nie rozumie, że ja chce iść do domu? Na dodatek jest zimmo i się spieszę.
CZYTASZ
Jesteś mój / Gilbert Blythe / Part 1
Fanfiction'' C z a s. Tak szybko biegnie, więc czemu tak trudno zrozumieć, że kogoś się powinno kochać? M i ł o ś ć. Jest potrzebna tak samo jak oddychanie. Bez niej umrzesz równie szybko co więdnie ucięta róża. N a d z i e j a. Matką głupich? Jednak ona trzy...