16 września 2019

16 2 0
                                    

W ostatnim wpisie mówiłam, że nie ma tu już dla mnie miejsca. Dodałam jednak, że chcąc wyjść z domu w zasadzie nie wiedziałam, jak chciałabym zakończyć żywot. Zakończyć żywot… To brzmi zdecydowanie zbyt poetycko. Poprawmy: 

Nie wiedziałam, jak się zabić. 

I tak sobie pomyślałam, że głupio myśleć o śmierci, a nie wiedzieć, jak chce się to zrobić. Tak więc wymyśliłam. 

Otóż planuję wziąć kilka garści tabletek (dwie chyba wystarczą) i podciąć sobie żyły. Wcześniej myślałam jeszcze nad powieszeniem, ale nie mam odpowiednich warunków, by to zrobić. W sensie miejsca. 

Chciałam sprawdzić, czy uda mi się to, co zamierzam, więc spróbowałam przeciąć skórę. Głupio byłoby się przygotować i nagle ogarnąć, że coś nie działa. I dobrze zrobiłam. Żyletka ze strugaczki okazała się za tępa, tak samo cyrkiel i nóż kuchenny. Nie zdołałam przeciąć tak głęboko, żeby polała się krew. Dodatkowo skóra na nogach jest grubsza, więc będę musiała pociąć nadgarstki. 

Mam więc cztery nacięcia na lewym przedramieniu i dwa na lewej kostce. Nie wiem, czy zdążą zniknąć w przeciągu, dajmy na to, dwóch tygodni. Raczej nie. 

Byłam jednak zdesperowana zobaczyć krew, więc zrobiłam dwie czerwone pręgi na ręce obok cięć. Nie powiem czym. Jak sądzę, zamienią się w siniaki i znikną, mam nadzieję, dość szybko.

Poza tym muszę spróbować czegoś innego. Zastanawiam się nad szkłem, bo tego jeszcze nie sprawdzałam, a mogłoby zadziałać… 

W każdym razie jutro idę na kolejną wizytę i chyba opowiem pani S. o wszystkim. Jestem ciekawa, co powie, czy jakoś… mi pomoże…? 

Życie z chorobliwą nieśmiałością i stanami depresyjnymi | Pamiętnik 2019/2020Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz