Tyle się ostatnio wydarzyło, że sama nie wiem, od czego zacząć.
...
Dobra, tak naprawdę wiem: od początku.
Więc.
Powiedziałam pani S. o myślach samobójczych, o ranach i ogólnie o wszystkim, co mnie ostatnio męczyło, jeśli chodzi o powyższe. Rozmawiałyśmy bite czterdzieści pięć minut i ani razu nikt nie spojrzał na zegarek. Zapytała się mnie, co myślę o lekarzu psychiatrze. Przyznałam, że zastanawiałam się nad wizytą i ewentualnymi lekami, co ją zaskoczyło.
Oczywiście, bo chyba nikt z jej innych pacjentów, o ile mogę "nas" tak nazwać, nie zastanawiał się nad takimi rozwiązaniami.
W każdym razie (jak ja kocham ten zwrot) przyszła moja mama i razem rozmawiałyśmy kolejną godzinę. Pani S. wyjaśniła, że chciałaby, żeby zobaczył mnie lekarz i, o dziwo, mama zareagowała spokojnie, zgodziła się, nawet poprosiła o jakieś nazwiska osób, które pani mogła polecić.
Byłam przerażona i okropnie zestresowana, i nie mogłam wyjść z szoku, że mama przyjęła to dość spokojnie. Zwłaszcza, że pani S. powiedziała jej, że myślałam o samobójstwie (poprosiłam o pominięcie kwestii pocięcia się).
Dodam, że moja mama jest raczej przeciwna psychiatrom, a przede wszystkim lekom psychotropowym i szpitalom psychiatrycznym. A mimo tego dzisiaj (18.09.2019) zadzwoniła i umówiła mnie na wizytę. Wciąż jestem w szoku. Może to sen…?
Ale nie jest tak kolorowo, jak mogłoby się wydawać po przeczytaniu powyższego.
Wczoraj, tj. 17.09.2019 r., mama przyszła do mnie do pokoju i odbyłyśmy długą rozmowę. Powiedziała (m.in.), że mam nie chodzić do szkoły dopóki mój stan się nie ustabilizuje, a może nawet w ogóle już nigdy.
Przeraziłam się.
Jak to? Nie chodzić do szkoły? Nie ukończyć nawet podstawówki? Co? Co ja później zrobię z życiem…?
Aha. Jakim życiem. Przecież mam się zabić. No i za dekadę może nie będzie już gdzie żyć.
Mimo tego namęczyłam się z tłumaczeniem, że będę dalej wychodzić i ostatecznie nadal chodzę do szkoły (chociaż tak cholernie mi się nie chce, wciąż nie mogę się wyspać, to muszę).
Ech…
Z jednej strony nie chcę żyć, jak to ktoś kiedyś powiedział (albo i nie): egzystencja jest cierpieniem. W moim przypadku tym większym, że teraz mam mamę, która prawdopodobnie załamałaby się, gdybym popełniła samobójstwo.
Z drugiej strony jednak jest tyle anime, które chciałabym obejrzeć, tyle książek, które chciałabym przeczytać, tyle rzeczy, których chciałabym doświadczyć…
Nie wiem. Boże, nie wiem. Życie tak bardzo, bardzo męczy. Zasadniczo w tym momencie egzystuję jedynie dla mamy. Ale jest coraz gorzej. Nie mam nawet po co dalej istnieć, bo mimo że ją kocham, to to nie wystarczy. Prawdopodobnie zrozumieją to jedynie ci, którzy znajdowali się, bądź znajdują się, w podobnej sytuacji.
Bo ludzie z natury są egoistami. Cóż, tak już jest. Więc jasne, myśl o rodzinie wzmocni chęć "przetrwania", ale na jak długo? Ile czasu można żyć
dla kogoś
?
Sądzę, że niezbyt długo.
No cóż, na razie poczekam na lekarza (mam wizytę chyba 10.10.2019). Ale szkoła przytłacza, zwłaszcza, jeśli nie widzi się sensu dalszego życia, a tym samym nauka wydaje się jedynie kolejnym beznadziejnym nakazem, który marnuje tylko te pozostałe drobiny czasu.
Pewnie wpis wyszedł chaotyczny, ale… nie mam siły rozwodzić się nad szczegółami. Prowadzę ten "pamiętnik", by pewnego dnia, może nawet przed śmiercią, wziąć telefon do ręki i pośmiać się z towarzyszących mi niegdyś przemyśleń i uczuć, i zobaczyć, jak zmieniały się moje myśli. Bo tak, coś, co teraz jest dla mnie mega istotne, za miesiąc może zupełnie to znaczenie stracić.
Dobra, kończę już to pieprzenie. Jest trochę przed północą, a chciałabym jeszcze jakoś jutro w szkole egzystować. Uch, nie uczyłam się na kartkówki, zobaczymy, jak (tragicznie) mi one pójdą…
CZYTASZ
Życie z chorobliwą nieśmiałością i stanami depresyjnymi | Pamiętnik 2019/2020
De TodoBoję się. Tak cholernie się boję. Gubię kawałki na każdym kroku, a czas pozostawia jedynie więcej rys. Chaos i ład przeplatają się wzajemnie, wciąż i wciąż próbując przejąć kontrolę. Świat pędzi do przodu, ale... Nie ma w nim już miejsca. Jeszcze ro...