12 września 2019

22 4 0
                                    

Powinnam była napisać o pierwszym prawilnym spotkaniu z panią S. od razu po powrocie. Teraz pierwsze wrażenie się trochę zatarło, więc i relacja nie będzie taka, jaka byłaby "na świeżo". No cóż, jednak wtedy zmęczenie i kurwa zalew pracy domowej wygrały.

Ogólnie było chujowo. W sensie pamiętam, że poprzednio mówiłam "idźcie na terapię" i inne pierdoły, ale... no nie wiem. Nie oczekiwałam, że będzie to łatwe. Jednak byłam pytana o takie rzeczy, że w pewnym momencie ledwo powstrzymałam płacz.

I nie, nie ważne, że próbowałam jej przekazać, że nie chcę o tym rozmawiać; babka się nie zorientowała. Albo specjalnie to kontynuowała.

Właśnie wtedy pomyślałam:

Może zrezygnować? Przecież to i tak nie pomoże.

Ale później zdałam sobie sprawę z istotnej rzeczy — robię to też dla mojej mamy. Nie mogę jej opowiadać o moich problemach, bo zwyczajnie nie ma siły już tego wysłuchiwać. A ja cierpię, gdy nie mam z kim porozmawiać.

No tak, chujowo. Rezygnacja nie wchodzi w grę, a kontynuacja przyniesie więcej i więcej bólu.

Muszę przyznać, że przez cały czas trwania sesji niesamowicie się steruję. Tak już mam, po prostu. Ale poważnie — godzina siedzenia, podczas której boję się bardziej drgnąć, jest istną katorgą, eh.

Obecnie jestem w szkole. W sensie gdy piszę te, dokładnie te, słowa. Tamte zresztą też... No, mniejsza z tym. W każdym razie czuję tak przejmujący smutek, że mam ochotę zwolnić się z reszty zajęć (jeszcze trzy lekcje — do 15:30) i po prostu spać, i spać, i spać.

Szkoda, że

nie mogę.

Krzyk mamy zdecydowanie mnie od tego pomysłu oddala... Tak, z pewnością nie byłaby zadowolona, słysząc, że opuściłam lekcje.

Nie, żeby jakoś bardzo się tym przejmowała.

No dobra, kogo ja próbuję oszukać. Przejmuję się tym i to w

chuj.

Dlatego dalej tu siedzę...

W zasadzie tak sobie teraz pomyślałam, że może ktoś się zastanawia, dlaczego w moich wpisach są wulgaryzmy. Ano dlatego, że to moje wpisy i mogę tu wstawiać, co mi się żywnie podoba.

A podoba mi się bardzo.

Na co dzień raczej nie przeklinam, chyba że jestem akurat w domu. Tak samo w pisanych pracach czy innych bzdetach. Ale tu? Tu może być wszystko.

ws

zys

         t

ko

Więc i przekleństwa.

Chyba odbiegam od tematu... Ale w zasadzie nie wiem, co mogłabym tam jeszcze dodać.

Och, może opowiem krótką anegdotę z wczoraj. Bo czemu nie?

Tak więc byłam sobie poprzedniego dnia w spożywczym, jak zwykle się stresowałam, ale stwierdziłam, że po chrupeczki się pofatyguję. Raz na jakiś czas można, no.

W każdym razie stoję sobie w kolejce, a przede mną jakaś typiara, na oko szesnasto/siedemnastoletnia. Pierwsza myśl — przyszła po fajki. Jakoś tak mnie to uderzyło. Nie, żeby wyglądała na taką, co pali, ale po prostu. W sensie, ja na jej miejscu właśnie po to bym przyszła.

No to przychodzi jej kolej, jakąś wodę tam daje, cośtam cośtam i jebs. Prosi o fajki. No kurwa wiedziałam. I najlepsze, że babka jej sprzedała te fajki, a dziewczyna ewidentnie nieletnia.

I tak jakoś naszła mnie ochota, żeby jej dać kasę i poprosić, czy mogłaby mi kupić.

No ale kurwa.

Musiałabym z nią porozmawiać.

No nie da się.

No i poszła i ja też poszłam.

I później stwierdziłam, że jednak mogłam z nią pogadać.

No ale trudno, może to i lepiej. Raczej napewno lepiej. Ostatnio mam jakąś ochotę zapalić, ale wiadomo, akurat mi nikt nie sprzeda. No cóż. Nie wiem, po co o tym pisałam, tak bez konkretnego celu.

No, kończę już to pierdolenie, bo za dużo będzie.




(wcale nie)

Życie z chorobliwą nieśmiałością i stanami depresyjnymi | Pamiętnik 2019/2020Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz