Rozdział 40

539 33 42
                                    

Nigdy nie sądziłem że moje wakacje spędzę w towarzystwie największego czarnoksiężnika naszych czasów. To znaczy jasne, mogło być gorzej. Znacznie gorzej. Przeciętny dzień zaczynaliśmy od cóż, no niestety biegania. Czarny Pan uparł się że jednak mimo wszystko mięśnie w moim wieku są bardzo przydatne. Po tej okropnej aktywności przechodziliśmy do wspólnego śniadanka na którym narzekałem że muszę w wakacje wstawać tak wcześnie.

Czytaliśmy sobie "Proroka" i piliśmy kawusie. Brzmi całkiem fajnie prawda? No szkoda tylko że przez następne cztery godziny uczyłem się na prawdę wstrętnych zaklęć. Jeżeli ja mówię że jakieś zaklęcie jest wstrętne to znaczy że to już na prawdę wybitne przypadki. Szkoda że każde z nich było takie. O czternastej jedliśmy obiad a potem miałem godzinę przerwy podczas której zazwyczaj głowiłem się nad tym jak skutecznie stąd zwiać. Następne w planie były lekcje historii. Nienawidziłem ich jak cholera. Nazywałem to raczej praniem mózgu i fanatycznym bełkotem. Na prawdę chwilami mało brakowało a trzasnąłbym szanownego Mrocznego Lorda w mordę. Niestety wiedziałem że to wiele nie da więc siedziałem grzecznie starając się odrzucić te brednie od mojego biednego umysłu.

Przepraszam bardzo ale jak tu się nie zgodzić że przez małżeństwa z mugolakami jest coraz mniej czarodziejów? Okej wiem że to prawda ale dalej uważam że to niczyja wina. Przecież nie prosili się o prześladowania tak? Myślę że gdyby do rodziny takiego mugolaka przychodził nauczyciel z Hogwartu wyjaśniając czym jest magia i do tego uprzedzał, że może takiego dzieciaka spotkać śmierć z rąk cholernie potężnego czarodzieja, no to przepraszam bardzo ale nie wierzę żeby ktokolwiek z nich zgodził się na naukę w Hogwarcie. Czy to by nie wystarczyło? Nie. Przecież czarodziej obojętnie jakiej krwi dalej będzie posiadał magię nad którą musi nauczyć się panować. Najgorsze było to że słuchałem "świętych nauk" mężczyzny codziennie. Oczywiście wygłaszał swoje racje nie tylko podczas lekcji ale również na posiłkach czy podczas pojedynków. Czułem się osaczony. Przecież nie mogłem cały czas mu się przeciwstawiać. Na początku powiedziałem sobie że będę twardy ale wizja codziennych crucjatusów zaczynała być coraz bardziej męcząca.

Wiedziałem że się stąd nie wydostanę. A Czarny Pan widząc że nie zrobiłem zbyt wielkich postępów w moim sposobie myślenia stał się troszkę rozzłoszczony i zniecierpliwiony. Nie dziwiłem mu się jakoś mocno. W końcu poświęcił tyle czasu szkoląc mnie, a ja co? No właśnie nic.

Siedziałem naprzeciwko mężczyzny słuchając jaką zarazą są dla naszego świata mugolaki i już dosłownie chciało mi się rzygać.

- Szlamy są od nas gorsze. Są nawet niżej od mugoli. Oni przynajmniej żyją w swoim świecie i się nie wtrącają. Natomiast szlamom wydaje się że mogą być równie silni co czystokrwiści i pół krwi. To po prostu śmieszne.

Od tygodnia słuchałem tego pieprzenia i czułem że więcej nie wytrzymam. Gwałtownie wstałem nie przejmując się tym co może zrobić Voldemort.

- Zrozum że ja w to nie wierzę! Nigdy mnie nie przekonasz! To jest bez sensu! Powiedziałem że będę ci służył ale nie próbuj stworzyć ze mnie fanatyka bo to po prostu niemożliwe!

Spodziewałem się jakiegoś paskudnego zaklęcia czy czegoś w tym stylu ale to się nie stało. Riddle zaśmiał się sucho.

- Skoro tak... Idź do swoich mugolskich przyjaciół którzy widzieli twoją aportację. Wytłumacz im kim na prawdę jesteś. O ile chcesz się założyć że będą się ciebie bali i nie będą chcieli mieć z tobą nic wspólnego? Jeżeli tak właśnie się stanie to będziesz mi służył bez żadnych kretyńskich oporów i przyznasz że mam rację. Zrozumiałeś?

Poczułem się niepewnie. Voldemort mógł mieć trochę racji. Magia była dla nich czymś nienormalnym. No ale przecież znaliśmy się tyle lat...

Codzienne problemy syna Snape'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz