Rozdział 8

954 72 38
                                    

Obudziłem się rano, czując się cholernie koszmarnie. Był dziesiąty sierpnia. Chciałem zrzucić z siebie kołdrę, ale jedyne na co było mnie stać, to głośne stęknięcie. Chryste, ten człowiek to jakiś popieprzony sadysta. Dwie godziny legilimencji i jedna eliksirów, tak? Oklumencję też wrzucimy w grafik, bo czemu nie? A czy mówiłem czytaniu ksiąg starszych od węgla, w których nie rozumiem połowy słów? No i te zafajdane treningi, po których nie mogę nawet mrugnąć. Dlaczego mój stary musi być nauczycielem?

- Alex, rusz tyłek. Masz za swoje, trzeba było brać ten najbardziej gorzki eliksir na świecie. Kocham zakwasy.

- Paniczu Snape, Pan prosi na śniadanie. - usłyszałem głosik skrzatki Petunii. Nadal nie rozumiem dlaczego jest to jedyny skrzat w zamku, który ma normalne imię.

- Mów do mnie Alex, kretynko! - warknąłem, rzucając poduszką w stworzenie. Chyba trafił się nam najbardziej wkurzający skrzat w promieniu stu kilometrów. Westchnąłem. Tak bardzo, bardzo nie chciało mi się wstawać. Ale dzisiaj mieliśmy zrobić eliksir wielosokowy! Na tą myśl poderwałem się z łóżka, zakładając czarne jeansy, trampki i bluzę z logiem The Offspring. Przyrządzając eliksiry nie mogłem nosić kolczyków, bo opary mogą się na nich osadzać. W ogóle Snape był dość staroświecki i na widok moich "ozdóbek" wzdychał i prychał. Wszedłem do jadalni, głośno ziewając. Mistrz Eliksirów pił herbatę w świętym spokoju, ale zmarszczył brwi na mój widok.

- Dzień dobry. - powiedziałem, niczym dobrze wychowany młodzieniec. Usiadłem naprzeciwko nauczyciela, zajadając się tostami i jajecznicą. Mieszkałem z Severusem prawie półtora miesiąca, więc dałem radę się przyzwyczaić do jego obecności. Mężczyzna pierwszy skończył jeść i zaczął czytać gazetę, jak zawsze. Tym razem na chwilę ją odłożył i podszedł do jakiejś szafki, przeglądając jej zawartość. Zerknąłem z ciekawością. Nigdy nie pozwalał mi czytać gazet. Mówił, że nie chce żebym czytał o czymś, czego nie rozumiem. Ale to głupie. Przecież dzięki temu mógłbym sie dowiedzieć wielu przydatnych rzeczy o świecie czarodziei. Chciałbym wiedzieć chociaż tyle co drugoroczny, a wciąż dużo mi brakuje. Spojrzałem na nagłówek.

"Kolejny atak śmierciożerców na miasteczko oddalone od Liverpoolu jedynie o trzydzieści kilometrów..."

Ciekawe kim są ci cali śmierciożercy. Raz słyszałem o nich jak podsłuchałem rozmowę McGonagall i Sprout. Później kogoś zapytam. Lupina może. Po śniadaniu poszliśmy ze Snape'm do laboratorium i wyszliśmy dopiero po dziesiątej. Eliksir był bardzo ciekawy, ale wciąż byłem rozproszony myślami o śmierciożercach. Chyba tylko jacyś psychole chcieliby się tak nazywać. Starałem się jednak skupić, bo wiedziałem, że Snape się zaraz wkurzy, jeżeli po raz trzeci nie będę umiał policzyć ile razy zamieszałem bazę. A jak już wiemy, czarodziej jest dobry w legili-zjebaniu. Nie no, dobra, to było zarąbiste, ale tylko jeżeli było się atakującym. Żebyście widzieli reakcję Mistrza Eliksirów, kiedy zobaczył jak wesoło dorabiam sobie na dodawaniu do koksu mąki. Serio, nigdy tego nie zapomnę.

- Profesor Lupin jest w szkole w soboty? Czy raczej gdzieś wychodzi? - zapytałem niewinnie Snape'a. Nie lubili się, Mistrz Eliksirów w ogóle mało kogo lubił, jednak miałem nadzieję, że coś z niego tym razem wyciągnę.

- Nie interesuje mnie życie tego wilkołaka. - rzucił mężczyzna grobowym tonem. Przewróciłem oczami. Naprawdę, nie wiem co go powstrzymuje przed uśmierceniem kolegi. Przecież Snape najchętniej zrobiłby z jelit Lupina balony, które by przyniósł na jego pogrzeb, po tym jak zrobiłby sobie z jego skóry buty.

Wyszedłem z lochów na piętro, gdzie znajdowały się kwatery mojego nauczyciela obrony. Mężczyzna otworzył mi drzwi z uśmiechem, jak zwykle. Usiadłem na kanapie, naprzeciwko nauczyciela.

Codzienne problemy syna Snape'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz