Rozdział 55

426 33 54
                                    

Matko, ten rozdział pisało mi się tak ciężko xd nie wiem jakim cudem go skończyłam hah

Wezwał mnie dwa tygodnie przed świętami.

Koniec końców nie powiedziałem Draco o moim naznaczeniu. Ostatnio nie układało nam się tak jakbym chciał i w dodatku ślizgon miał własne problemy. Nie chciałem, żeby pod wpływem emocji komuś się wygadał.

Jedynymi osobami w Hogwarcie, które były świadome tego, że posiadam Mroczny Znak byli Snape, Potter i Rosier. Dumbledore pewnie też. Nie wiem czy McGonagall wiedziała, ale na pewno coś podejrzewała. Nie mam zielonego pojęcia jakim cudem udało mi się to ukrywać przez dwa tygodnie, mieszkając z tak przebiegłymi ślizgonami, którzy byli pewni, że wkrótce zostanę śmierciożercą.

Oczywiście obawiałem się w jakim momencie Voldemort zechciałby ze mną poplotkować. Na wszelki wypadek ułożyłem sobie kwestię na większość możliwych wypadków.

Akurat byliśmy w Wielkiej Sali i jedliśmy obiad, kiedy w połowie drogi widelca z makaronem poczułem straszny ból w przedramieniu. Rzuciłem kontrolne spojrzenie na moich znajomych, żeby sprawdzić czy zauważyli cokolwiek.
Malfoy dziubał widelcem w ryżu mając w dupie wszystko dookoła, a Blaise i Pansy obrabiali dupę Granger.

Uniosłem wzrok na stół krukonów i zobaczyłem jak Rosier się otwarcie na mnie gapi. Nie był to kpiący uśmieszek ani nawet rozbawienie. Równie dobrze mógł wyglądać za okno. W pewnym momencie wstał od stołu i szybkim krokiem wyszedł z Wielkiej Sali. Czyli, że skubaniec wiedział doskonale. Tylko czekał aż mnie wezwie.

- Draco, nie za dobrze się czuję. Zemdliło mnie, pójdę do skrzydła szpitalnego.

- Iść z tobą? - zapytał chłopak przedłużając samogłoski. Powoli wstałem, rzucając ojcu "to" spojrzenie. Nauczyciel prawie niezauważalnie skinął głową.

- Nie, to pewnie nic poważnego. - odparłem denerwując się coraz bardziej. O co może chodzić Czarnemu Panu?

- W porządku. - powiedział Draco spokojnie. Dziwne, zazwyczaj byłby podejrzliwy. Czy mi na mózg padło, czy wszyscy oprócz mnie wiedzą czego chce ta beznosa gnida?

Bez słowa skierowałem się w stronę drzwi. Mam wrażenie, że wszyscy uczniowie patrzyli wyłącznie na mnie. Jezu, odwalcie się bo rzucę na każdego z was Cruciatusa.

Udałem się szybkim krokiem na błonia co chwilę sprawdzając czy nikt mnie nie śledzi. Zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem nie wpadłem w stan histerii i paranoi, kiedy nagle wpadłem na Hagrida. Dosłownie odbiłem się twarzą od jego brzucha.

- Cholibka, uważaj żebym cię nie rozdeptał Alex. - mruknął gajowy przyglądając mi się z uśmiechem. Nauczyciel OPCM - u miał we włosach badyle i niósł jakiś strasznie wielki koszyk. - A właściwie to gdzie ty się wybierasz? Ściemnia się już. Widziałem też Camerona, co wy knujecie chłopaki?

Zamrugałem patrząc z grymasem na pół olbrzyma. Merlinie, dlaczego nie mógł pojawić się w tym miejscu dosłownie dziesięć sekund później?

- Przepraszam, ale nie mam czasu Hagrid. Mój ojciec wie o tym, że nie ma mnie w zamku, naprawdę. To bardzo ważne więc wybacz ale śpieszę się.

- Ale... ale, Alex!

Nie odpowiedziałem mężczyźnie biegnąc w stronę linii antyaportacyjnej. Nie miałem czasu na takie głupoty jak pogaduszki z gajowym, no błagam. Czarny Pan już i tak napewno jest cholernie wściekły z tego powodu, że nie aportowałem się od razu z Hogwartu. Co z tego, że to jest niemożliwe?! Rany, czarnoksiężnik na prawdę miał swoje wymagania.

Codzienne problemy syna Snape'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz