Słońce ledwo wzeszło, a mieszkańcy Birchville wzięli się do roboty. Podzieleni na grupy zajmowali się trenowaniem walki na miecze, strzelaniem z łuku, warzeniem mikstur, zbieraniem zapasów i przygotowywaniem obrony. Było tyle do zrobienia, a czasu bardzo mało.
dealer siedział na schodach biblioteki w towarzystwie skkf-a i Jachimozianki. Obserwowali wszystkich uwijających się przy pracy. Każdy gdzieś szedł, niósł coś albo miał coś do zrobienia. W ruchach wielu z nich dało się zauważyć nerwowość. Zauważyli, że wiele osób spogląda na pomnik Freda z utęsknieniem. Jakby chcieli, żeby statua ożyła i poprowadziła ich do walki.
- Ich morale są słabe - stwierdził skkf po pewnym czasie obserwacji.
- Nie dziwię im się - przyznała Jachimozianka. - Mają mniej niż trzy dni na przygotowanie się, ich wróg ma prawie dwukrotną przewagę, miał więcej czasu na przygotowania i jest lepiej zorganizowany, a w tym mieście wytrawnych wojowników jest jak na lekarstwo. To zdecydowanie osłabia morale.
Przypadkiem powiedziała to trochę głośniej, niż zamierzała. Mieszkańcy, którzy usłyszeli jej słowa, wymieniali między sobą niespokojne spojrzenia. Jachimozianka zauważyła to i stropiła się.
- Przepraszam - bąknęła do chłopaków. - Nie chciałam, żeby oni to usłyszeli.
dealer nie gniewał się. Co więcej rozumiał jej zdenerwowanie. Oni oraz ich przyjaciele są w stanie poradzić sobie na polu bitwy, ale co z tymi wszystkimi ludźmi? Byli za nich odpowiedzialni. A ci, niestety, w większości używali w całym swoim życiu miecza tylko do obrony przed potworami.
Jedno było pewne. Bez ofiar się nie obejdzie. Dlatego musieli dołożyć wszelkich starań, by tych ofiar było jak najmniej.
Był jeszcze jeden powód, który dodatkowo dręczył Jachimoziankę. Jachimozo. Bała się, że któryś z mieszkańców go zabije. Nie mogła przecież podejść do każdej osoby i powiedzieć jej ,,Proszę nie zabijać człeko-endermana z fioletowymi oczami, bo to mój brat, z góry dzięki". Mieszkańcy raczej nie mieliby czasu skupić się na tym, żeby nie zabić jakiejś konkretnej osoby. Mogła tylko mieć nadzieję, że jakimś cudem nic mu się nie stanie.
Jakiś człowiek i mieszaniec szli przez plac niosąc zapas strzał. Zatrzymali się na chwilę przy pomniku Freda i westchnęli ciężko.
- Szkoda, że cię tu nie ma - człowiek zwrócił się do kamiennej rzeźby. - Mógłbyś nas poprowadzić, jak wtedy swoją grupę mieszańców. Po raz drugi byś ocalił Spell City.
Stał tak jeszcze przez chwilę, dopóki mieszaniec nie chrząknął.
- Chodź. Jego tu z nami nie ma, a strzały same się nie zaniosą - rzekł.
Człowiek pokiwał głową i ruszył mozolnie za swoim towarzyszem. dealer patrzył za nimi, a gdy ci mu zniknęli w jednym z budynków, przeniósł wzrok z powrotem na pomnik.
- A gdyby tak sprowadzić tu Freda? - wyraził swoją myśl na głos.
Jachimozianka i skkf spojrzeli na niego z nieukrywanym zdziwieniem.
- Że co? - spytała Jachimozianka, żeby upewnić się, czy dobrze usłyszała.
dealer spojrzał na nich z entuzjazmem.
- Sprowadzimy tu Freda, żeby podnieść morale naszych obrońców!
- Przecież on nie żyje - przypomniała mu Jachimozianka.
- Kłamstwo - prychnął skkf.
Jachimozianka i dealer spojrzeli na niego z zaciekawieniem. Najwyraźniej było jeszcze coś, o czym skkf wczoraj im nie opowiedział.
CZYTASZ
Minecraft Ferajna : Bractwo Mieszańców
FanfictionFerajna powraca z bitwy ze Smokiem jako bohaterowie. Są szczęśliwi, że wrócili do domu, a mieszkańcy okolicznych wiosek podziwiają ich i szanują. Jednak nie wszyscy mają powody do radości. Enzzi, człeko-potwór, nie cieszy się taką popularnością jak...