12.

2.2K 148 13
                                    

"Krewni są jak piękny, górski krajobraz: najlepsze wrażenie czynią z daleka."


Odwlekałam wizytę u lekarza na tyle, ile się dało, ale nazajutrz obudziłam się z wysoką gorączką i chcąc nie chcąc musiałam pójść do przychodni. Lekarka w podeszłym wieku przepisała mi leki i kazała wyleżeć chorobę w łóżku. Antybiotyk był na tyle silny, że wieczorem jeszcze gorzej się po nim poczułam. Zaczęło robić mi się na przemian niedobrze i słabo. Nie wiedziałam, co się dzieje ledwo doczłapałam się do salonu. Wystraszona chciałam zadzwonić po przyjaciółkę, ale przecież również od tygodnia była chora. Nie miałam innego wyboru i zadzwoniłam do matki.

Pojechałyśmy od razu do szpitala. Jeszcze nigdy nie byłam tak osłabiona, jak tego dnia. Lekarz powiedział, że są to skutki uboczne tego leku, a ja dostałam po prostu za dużą dawkę, która na szczęście nie zagraża mojemu życiu. Nie chciałam już brać tego antybiotyku, więc poprosiłam, aby przepisał mi coś innego. I tak po tym wszystkim wróciliśmy do domu. Ja przespałam pół dnia, a matka poszła prawdopodobnie na zakupy i przygotowała obiad, ponieważ jak wstałam, przywitał mnie przyjemny zapach dochodzący z kuchni.

Sprawdziłam godzinę na telefonie i weszłam do kuchni. Gorączka nadal nie ustępowała, ale przynajmniej nie miałam już zawrotów głowy. Usiadłam przy stole i obserwowałam jak matka kończy zmywać naczynia.

— Zrobiłaś obiad? Ładnie pachnie — zwróciłam uwagę.

— Tak. Przygotowałam twój ulubiony makaron z kurczakiem i sosem ziołowym.

— Jak się czujesz?

Odłożyła ścierkę na blat i odwróciła się w moją stronę. Chciała chyba dotknąć mojego czoła, ale się rozmyśliła.

— Ujdzie — odpowiedziałam krótko.

Sięgnęła do szafki nad kuchenką, wyciągnęła dwa głębokie talerze i nałożyła nam spore porcję makaronu, usiadła naprzeciwko mnie. Jeśli dobrze pamiętam, to ostatnio kiedy tak razem siedziałyśmy przy stole, to było prawdopodobnie niecały rok temu na święta Bożego Narodzenia. Odwiedzałyśmy się rzadko i równie rzadko dzwoniłyśmy do siebie.

Przez chwilę jadłyśmy w zupełnej ciszy, która mi jak najbardziej odpowiadała. Co jakiś czas matka spoglądała do telefonu.

A mówi się, że to młodzież jest uzależniona od telefonów. Nie zmieniła się ani trochę.

— Smakuje ci? — zapytała, nie odkrywając oczu od tego zakichanego telefonu.

— Bez znaczenia, nie czuję smaku.

— Jak tam w szkole Kate?

Wzruszyłam ramionami. Nie wiem, czy to dostrzegła. Była pochłonięta bardziej telefonem, niż rozmową z córką.

— Mam nadzieję, że skończysz szkołę w miarę normalnie. Cały wrzesień nie byłaś na zajęciach.

Przestała bębnić palcami w ekran iphona, spojrzała na mnie, wzięła kęs makaronu nawiniętego na widelec i spuściła z powrotem głowę w dół.

— Jak tam wasza nowa wychowawczyni? Wydaje się bardzo miła.

Traktuję to jako pytanie retoryczne i dźgam kurczaka coraz bardziej poirytowana.

— Kate?

Nadal nie odrywa oczu od tego cholernego telefonu.

— Co mam ci powiedzieć? Mam 20 lat, nie musisz mnie wypytywać o szkołę — mamroczę, bardziej przypominając w tej chwili smarkulę z podstawówki.

Czerń i bielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz