Koniec dnia

90 6 7
                                    

Nie mając nic lepszego do roboty zgodziłem się na powrót do bazy zwykłym przytaknięciem. Ruszyliśmy więc w stronę znajomej uliczki po drodze rozmawiając.

"To... czym się interesujesz poza elektroniką." Zapytałem Kevina.

"W sumie to trochę majsterkowaniem, czasami uda mi się coś praktycznego ukręcić. Po za tym to regularnie odwiedzam siłownię, te rewolwery się same nie zrobiły." Powiedział napinając przy tym bicepsy.

"Takie typowo męskie rzeczy co nie?" Niezręcznie stwierdziłem.

"Tia, ale niczego z tych rzeczy nie nauczył mnie ojciec, wiesz, tak jak w tych amerykańskich filmach, gdzie tata z dzieciakiem kopią piłkę, grzebią w samochodzie, naprawiają rowery. Mój ojciec był straszną ciotą. Chyba dlatego jestem trochę homo. Nie miałem w nim autorytetu i wszystkich męskich rzeczy uczyłem się sam albo od starszych kolegów." Opowiedział Kevin.

"To dlatego uciekłeś z domu?" Zapytałem.

"Pff, nie. Było jeszcze całe mnóstwo powodów, to był jeden z wielu. A jak to wygląda u Ciebie?" Zapytał

"Ja, po prostu chciałem się od nich wyrwać, chcieli abym był po prawie albo medycynie bym mógł pomnażać majątek rodziny czy coś takiego, ale ja po prostu nie widzę wartości pieniądza. Wolę mieć pracę która kocham i zarabiam mniej niż pracować dla pieniędzy całe życie czując się jak gówno. Dlatego studia to był dobry krok w stronę niezależności." Odpowiedziałem.

"Ty przynajmniej masz gdzie mieszkać, ale jak tylko studia się skończą to zostaniesz bez grosza i mieszkania. Co wtedy zrobisz?" Zapytał Kevin.

"Chyba to samo co wy." Powiedziałem z uśmiechem który wydał się trochę nie na miejscu.

"Może masz rację." Odpowiedział Kevin.

Dotarliśmy już do bazy i nie zastaliśmy nikogo. Rozsiedliśmy się więc na kanapie by oczekiwać na resztę, sprawdziłem telefon i okazało się że było już po dwunastej. Nie chciałem się nudzić czekając więc sięgnąłem do szafy w której familia trzymała planszówki. Wyciągnąłem szachy, nie zastanawiając się dłużej poszedłem do Kevina i rozłożyłem planszę do szachów między nami.

"Umiesz w to grać?" Zapytałem rozkładając swoje pionki, wybrałem białe.

"Nie, widziałem jak Timothy grał z Danielem ale samemu nie próbowałem." Powiedział Kevin.

"To całkiem prosta gra. Rozłóż pionki tak jak ja to wytłumaczę ci zasady. A i Króla i królową odbij lustrzanie." Powiedziałem.

"Ustawione. To co teraz?" Zapytał Kevin.

Wytłumaczyłem mu zasady, czyli głównie to jak każdy pionek się porusza, i jaki jest cel gry, po tym   krótkim wstępie rozpoczęliśmy pojedynek szachowy.

Alex Pov:

Jak wyszłyśmy z kawiarni to do razu ruszyłyśmy na zbierania datków, by nie tracić czasu. Beth stała po jednej stronie ulicy a ja po drugiej. Mój sposób na datki wyglądał następująco, zaraz, po co ten wstęp? Po prostu przytulam ludzi na ulicy i sięgam do ich kieszeni po portfel i wyjmuje z niego jakąś skromną sumkę. O to w sumie tyle. Nic zbędnie skomplikowanego. Jednak ten plan ma swoje wady. Pierwszą są niegrzeczni ludzie, tacy zazwyczaj mają zły humor i nie chcą się przytulać, dlatego zazwyczaj odpychają i rzucają jakimś brzydkim słowem. Drudzy są strasznie smutni. Czasami się zdarza że kiedy ich przytulam to płaczą mi na ramieniu, zazwyczaj wtedy muszę oddać pieniądze i pocieszyć biedaka. Dzisiaj miałam szczęście bo żaden taki się nie trafił. Po skończonym zbieraniu datków poszłyśmy z Beth po moją obiecaną babeczkę a po krótkim wpadnie do cukierni wróciłyśmy do bazy.

Daniel Pov:

Po rozstaniu się z resztą pod kawiarnią, poszedłem oczywiście na zbieranie datków. Mojego sposobu wyuczyłem się jeszcze za dzieciaka. Oglądałem jakieś magiczne sztuczki czy coś takiego w telewizji, fascynowało mnie to. Tak też próbując i ucząc się różnych sztuczek wypracowałem niezawodną praktykę kradzieży. Polega ona na zdezorientowaniu kradzionego z pomocą bodźców, zazwyczaj dotyku, wzroku i słuchu. Może zademonstruję.

Idąc ulicą pełną ludzi obieram cel. Gdy już jestem na odległości pół metra od celu udaję że potykam się i opieram się o cel. Zdobycz zdezorientowana. Sięgam więc do pierwszej kieszeni, jednak zanim cel zdąży zareagować pstrykam palcami po drugiej stronie głowy celu. Powraca to jego uwagę na kolejną sekundę. Sprawdzam drugą kieszeń. Pusto. Pustą dłonią wyjmuje kartę z rękawa i podaje ją celowi w celu zajęcia mu dłoni. Sięgam do trzeciej kieszeni, bingo! Zabieram portfel do swojej kieszeni a wyjmuje z niej plastikowy widelec i łapie widelcem kartę którą trzymał cel. Zakończyłem krótkim "przepraszam" i poklepaniem po ramieniu. Stanąłem w miejscu gdy cel się oddalił w swoim kierunku. Szybkim ruchem wyjąłem portfel a z niego jakieś 25% jego zawartości, następnie rzuciłem mojemu byłemu celu na czubek głowy. I tak mniej więcej przebiegają moje zbieraniny datków.

Po udanym przedstawieniu postanowiłem wrócić do bazy a po drodze wstąpiłem do sklepu po jakieś tanie chipsy.

Jacob Pov:

Jak wyszedłem z kawiarni to poszedłem do mojego ulubionego miejsca do żebrania. Znaczy nie jest ulubione ale tam się najwięcej dostaje i czasami zdarza się że jakąś miła pani kupuje mi lody albo jakieś cukierki. Siedziałem więc na placu głównym miasta, niedaleko fontanny. Rozłożyłem przed sobą wiaderko (takie do zabawy w piaskownicy) i czekałem aż ktoś coś wrzuci. Nie potrzebuję żadnego kartonu, tak przynajmniej mówił brat, bo sam mój wygląd jest wystarczający by zrobiło się przykro przechodniom. Po pewnym czasie podszedł do mnie mój brat, tak jak mówił mieliśmy się tu spotkać zanim będzie ciemno.

"Jesteś, nawet coś zarobiłeś. Nie było za dużo wścibskich?" Zapytał Timothy.

Wścibscy to według brata tacy co zadają za dużo pytań a nie dają pieniędzy, brat mówił że przed takimi mam uciekać bo będą chcieli mnie zabrać. Nie dam się zabrać.

"Nie było wścibskich. Wracamy już do bazy?" Zapytałem.

"Tak, Po drodze dam Ci jeszcze coś o czym Ci wcześniej mówiłem. Pamiętasz plan?" Zapytał Timothy.

"Jasne, pamiętam, nie zawiodę Cię bracie." Powiedziałem salutując.

"Dobrze." Powiedział Timothy z najserdeczniejszym uśmiechem jakim udało mu się wykrzesać.

Potem poszliśmy do bazy by zdążyć zanim się ściemni.

Ralph Pov:

Jak to możliwe? Wygrał że mną, nie raz, nie dwa a osiem razy z rzędu? Jasne, mogę to zwalić na szczęście początkującego albo na zwykły fart ale po ośmiu razach brzmi to raczej nie prawdopodobnie. W każdym razie, gdy kończyliśmy dziewiątą partię, familia zaczęła się zbierać w bazie. Ostatni przyszli Timothy i Jacob. Ten pierwszy wyszedł na środek bazy i klasnął kilka razy w dłonie.

"Dobra, słońce zaszło i tym samym skończył się dzień, wracamy do ośrodków na jakieś kolację." Ogłosił Timothy.

Po tym ogłoszeniu wszyscy poza Timothim, Jacobem i mną wyszli z bazy i poszli do swoich ośrodków.

"No, Ralph, pamiętasz naszą umowę? Wracasz z Jacobem do akademika. I kup mu coś do jedzenia bo nie będzie jadł kolacji w ośrodku." Powiedział Timothy i nie czekając na moją reakcję oddalił się.

"To...idziemy Jacob." Stwierdziłem i podszedłem do niego by uścisnąć jego dłoń i jak rodzic pójść razem z nim za rękę.

-----------------------------------------------------------

Rozdział nazywa się koniec dnia ale dzień się jeszcze nie kończy. Kolejne dni nie będą trwały kilka rozdziałów (przynajmniej taką mam nadzieję). Możliwe że uda mi się upichcić jakiś rzecz na 100 przeczytań, Ale niczego nie obiecuję. (Pewnie będzie to coś jak robią inni czyli pozwolę wam dodać swoją fursonę jako postać epizodyczną czy coś.)

Futrzany śmieciowy romansOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz