Była piąta rano trzydziestego marca, kiedy Fred Weasley wreszcie odetchnął z ulgą po prawie jedenastogodzinnym porodzie swojej żony. On, George i rodzice Callie od dawna siedzieli już przed salą porodową w Szpitalu Świętego Munga. Choć Callie początkowo domagała się obecności Freda i swojej matki, później musieli zostać wyproszeni, ponieważ wystąpiły jakieś komplikacje, nad którymi musieli zapanować uzdrowiciele.
Na szczęście wszystko udało się opanować, łącznie z chęcią Freda do zemdlenia, od której uratował go George. Wspierał brata przez cały czas, za co tamten był mu bardzo wdzięczny.
Z sali porodowej wyszła na korytarz uśmiechnięta szeroko uzdrowicielka, która oznajmiła:
- Drodzy państwo, już po wszystkim, jest wszystko dobrze. Tata zaraz będzie mógł wejść.
Po tych słowach zniknęła ponownie za drzwiami, a Fred wziął głęboki wdech. Był wdzięczny, że George go wtedy podtrzymywał, bo mogłoby być ciężko.
- Stary, jak się czujesz? - zapytał George, na co Fred tylko pokręcił głową.
- Mam syna. Mam syna... - powtarzał z niedowierzaniem.
- Tylko mi tu nie mdlej! - zawołał George i uderzył brata w plecy, licząc, że w ten sposób się ogarnie. - Callie wystarczy nerwów.
Fred już otwierał usta, by odpowiedzieć, gdy uzdrowicielka ponownie otworzyła drzwi i tym razem zwróciła się bezpośrednio do niego:
- Panie Weasley, proszę do środka.
Fred od razu zerwał się na nogi, wziął kolejny głęboki wdech i powolnym krokiem podszedł do drzwi. Pan Irving poklepał go po ramieniu.
- Powodzenia. Doskonale wiem, co czujesz.
- Dziękuję... - szepnął Fred w odpowiedzi, nie będąc w stanie wydusić nic więcej, po czym wszedł na biało-turkusową salę porodową.
Natychmiast ujrzał swoją ukochaną leżącą na szpitalnym łóżku pod białą kołdrą i wyglądającą na zupełnie wycieńczoną, z jej długimi włosami związanymi w niedbałego kucyka. Choć była zupełnie blada i miała wory pod oczami, uśmiechnęła się szeroko, gdy zobaczyła, kto się do niej zbliżał. W rękach, tuż przy piersi trzymała malutkie, błękitne zawiniątko.
- Callie... - powiedział Fred, czując, jak pierwsze łzy stają mu w oczach. Podszedł do łóżka i od razu pocałował żonę w czoło.
- No hej, tatku - odparła mu z cichym śmiechem. - Zobacz, jakiego masz ślicznego synka.
Wtedy Fred po raz pierwszy dobrze przyjrzał się zawiniątku. Ujrzał chłopca o wściekle rudych włosach, ni łkającego, ni mruczącego cicho, co chwilę przymykającego i otwierającego oczy. Fred myślał, że nogi się pod nim ugną - był absolutnie najszczęśliwszą osobą na świecie, tak bardzo, że nie potrafił tego nawet wyrazić.
- Podobny do ciebie, co? - powiedziała Callie cicho, widząc, że Fred nie był w w stanie nic wydusić, co zupełnie nie było do niego podobne. Pokiwał tylko głową, a następnie zapytał z nadzieją:
- Mogę go potrzymać...?
- Pewnie - odparła Callie, a następnie delikatnie przekazała noworodka mężowi. - Tylko powolutku...
Uczucie noszenia własnego syna w swoich rękach było dla Freda skrajnie nierealne. Miał ochotę skakać ze szczęścia, ale emocje były tak silne, że wtedy zwalały go z nóg. Wiedział, że po powrocie do domu będzie musiał się wykrzyczeć.
- A ty jak się czujesz? - zapytał nagle, na krótki moment odrywając wzrok od dziecka.
- Zmęczona i obolała bardzo... - powiedziała Callie, wzdychając. - Ale najszczęśliwsza na świecie.
Fred oddał swojego syna ponownie w ręce Callie, a następnie kolejny raz złożył pocałunek na jej czole.
- Będziesz teraz odpoczywać ile się da, obiecuję.
- Poradzimy sobie.
Fred spędził w sali nieco ponad dziesięć minut, a siedzący przed nią George wykorzystał ten czas na rozmyślania. Wreszcie pojawił się mały Artur - a to oznaczało, że George musiał jak najszybciej usunąć się z domu Freda i Callie. Wiedział, że czekało ich teraz mnóstwo pracy, ale też mnóstwo radosnych momentów zarezerwowanych dla świeżo upieczonych rodziców i ich dziecka. Choć nadal miał zamiar być ich częstym gościem, to teraz należało nieco usunąć się w cień...
Po Fredzie do środka weszli państwo Irving, a George od razu zajął się bliźniakiem, który zajął miejsce obok niego.
- I jak?
- On jest prześliczny - odparł Fred. - George, ja mam syna, nareszcie mam syna... Callie jest szczęśliwa, ja...
- Gratulacje jeszcze raz, Freddie - powiedział George z uśmiechem, obejmując brata. - Chyba najlepszy prezent na nasze urodziny pojutrze, co?
- Najlepszy - wyszeptał Fred, ocierając rękawem łzy szczęścia, które od dobrej minuty bez przerwy leciały mu z oczu.
Minęło kolejne dziesięć minut, a rodzice Callie opuścili salę. Wtedy Fred, delikatnie uspokojony, łokciem sztruchnął bliźniaka.
- Hej, teraz twoja kolej.
- Moja? - zapytał zdumiony George. Zastanawiał się, czy powinien, czy w ogóle miał prawo... Był to jego bratanek, to fakt, ale uważał, że pierszeństwo mieli choćby jego własni rodzice, którzy zaraz mieli dotrzeć do szpitala. Czuł się tam zdecydowanie najmniej potrzebny, nawet jeśli Callie i Fred uważali zupełnie inaczej.
- No a jak! Idź tam - zachęcał Fred i niemal wypchał brata z siedzenia.
George przełknął ślinę, ale w końcu ruszył do sali. Tam ujrzał naprawdę rozweseloną Callie, teraz już karmiącą synka, podtrzymującą go jedną ręką i ocierającą łzy drugą.
- No cześć - powiedziała Callie, widząc, że George idzie do niej dosyć niepewnie. - Jak tam? Fred się trzyma?
- Trzyma, trzyma... O kurczę - powiedział George, wreszcie zobaczywszy małego Artura w całej krasie. Zgodził się od razu z tym, że chłopiec był śliczny.
- Jak się czujesz jako wujek? - zapytała Callie z rozbawieniem, widząc wielkie oczy, jakimi chłopak przyglądał się dziecku.
- Znaczy, już drugi raz jestem wujkiem... Ale teraz jestem wujkiem, wujkiem. Jakoś bardziej - wyjaśnił George, który rzeczywiście teraz czuł się bardziej wujkiem, niż przy narodzinach pierwszego dziecka kogoś z jego rodzeństwa, czyli córki Billa. - Podobny do Freda... - dodał po namyśle.
- No, czyli do ciebie też - odpowiedziała mu oczywistym tonem, nadal się śmiejąc. - Słuchaj, powiem ci to od razu... Ja i Fred chcielibyśmy, żebyś został ojcem chrzestnym Artura.
Te słowa kompletnie zaskoczyły George'a. Nikt nigdy nie wspominał o rodzicach chrzestnych, ani przez moment ciąży Callie, dlatego w ogóle o tym zapomniał. Teraz, gdy to usłyszał, był całkowicie oszołomiony.
- Ja? Ojcem chrzestnym?
- No nie, ja - powiedziała Callie sarkastycznie, poprawiając ułożenie syna w jej ramionach. - Oczywiście, że ty, a kto inny?
George nie odpowiedział. Stał tam i gapił się na swoją bratową jak sroka w gnat, nie potrafiąc do końca przetworzyć jej słów.
Czyli jednak był im do czegoś potrzebny...?
- George, pamiętasz, co ci kiedyś mówiłam? - ciągnęła Ślizgonka. - Kocham cię, oczywiście inaczej niż Freda, ale bez ciebie też nie wyobrażam sobie swojego życia. No i nasz Artur też będzie musiał się nauczyć rozróżniać tatę od wujka...
George zaśmiał się. Szczerze, głośno się zaśmiał i czuł, że za chwilę też może zaraz zacząć płakać ze wzruszenia jak jego bliźniak, choć z nieco innego powodu.
- Dziękuję, Callie.
CZYTASZ
Owce też śmieszkują • George Weasley
Fanfiction🐑 Kiedy wszystkim jego braciom (no, poza Percym) i siostrze układa się życie, George Weasley zaczyna się czuć coraz bardziej samotny. Pragnie miłości, jednak w żaden sposób nie potrafi jej znaleźć... Dopóki pewna dziewczyna z aparatem nie zostaje n...