70. Siła nie zawsze idzie w parze z wolnością

746 95 7
                                    

Wioska nie zamierzała się z nim cackać. Nie wiedział czy chodziło o to, że oficjalnie został uznany za syna Minato czy może za jinchuurikiego, ale wszystko poszło nadzwyczaj szybko. Został podwyższony do rangi jonnina, a pierwsza przyznana mu misja nosiła na sobie wielkie "S". Była trudniejsza niż wszystkie jego poprzednie misje razem wzięte i obejmowała przebicie się do kryjówki jednego z największych władców podziemnego półświatka, zabicie jego ludzi i samego bossa.

Towarzyszyło mu kilka osób, których nawiasem nie znał, jednak podświadomie wyczuwał, że byli to członkowie ANBU - może chodziło o to, że każdy oprócz niego miał maskę, nie zmieniało to faktu, że i tak musiał zabijać swoich wrogów. Choć był shinobi zawsze potrafił unikać tej części swojej profesji teraz nie mógł od tego uciec, a najgorsze w tym wszystkim było to, że nie poczuł absolutnie nic, żadnej litości czy wyrzutów sumienia. Nawet zdekapitulowanie głowy szefa nie sprawiło mu problemu.

Po roku w organizacji pokojowej Akatsuki myślał, że będzie wykazywał do tego trochę inne podejście, ale jak miał do tego podchodzić, skoro jego urodzenie kosztowało wioskę połowę swoich shinobi, a w sobie miał podsycającą wszystko bestię, która zabijała o wiele więcej?

Po tej misji były kolejne o tej samej randze, przy których zauważał coraz więcej i więcej szczegółów. Zawsze towarzyszyła mu ta sama grupa, sześciu zawodowców, którzy walczyli z dużo mniejszą siłą niż mogli, nie rozmawiali z nim, a jeśli to robili to wydawali mu instrukcję głosem tak bezbarwnym, że nie potrafił znaleźć w nim nic ludzkiego. Oprócz standardowych masek mieli też obszerne kaptury, które zasłaniały ich włosy. Tylko on otwarcie pokazywał swoją twarz, ale nikt nic mu nie mówił. W dodatku to on zawsze pokonywał przywódcę, a wszystko było mocno nagłaśniane.

Podsumowując to wszystko miało na celu pokazanie innym wioskom, że jinchuuriki Konohy jest na tyle silny, by walczyć z nimi w razie ataku i wojny. Nie przeszkadzało mu to o ile mógł prowadzić życie shinobi. To wszystko wędrowało coraz dalej i doprowadziło, że siedział teraz w eleganckiej poczekalni w wiosce piasku czekając na Kazekage.

Gdzieś na dole czekała szóstka jego "ochroniarzy" - co prawda mógł opuszczać Konohę, ale o samodzielnym poruszaniu się poza nią nie było mowy. Lubił ich tak nazywać, haczyk polegał jednak na tym, że oni nie mieli go chronić tylko pilnować. Był pewien, że każdy z tych ludzi został pieczołowicie wyselekcjonowany z najbardziej lojalnych i śliskich ludzi rady, że każdy z nich zdradziłby go bez wahania i wbił nóż w plecy na ich rozkaz.

Tak o to skończył na smyczy. Ktoś w jego podświadomości wybuchł śmiechem przypominającym warkot tak potworny, że normalny człowiek już dawno złapałby się za głowę i udał po psychotropy. U niego było to najzupełniej normalne. Zszedł na krańce swojego umysłu do wielkiej klatki, otwartej klatki, gdzie wylegiwał się wielki włochaty lis. Naruto spojrzał na niego beznamiętnym wzrokiem.

- A więc co proponujesz Kuramo? Mam uciec z wioski, zniszczyć ją czy podbić wszystkie kontynenty? To się zaczyna robić nudne.

- Istnieje ośmiu takich samych jak ty, możliwe, że oni też mają dosyć robienia za marionetki. Nawiąż kontakty i przestań robić za psa rady, bo sam zaczynasz robić się nudny. Nie pamiętasz jak było w Kumo, dzieciaku? Przyjmij propozycje, zacznij zarządzać swoim klanikiem i żyj jak chcesz.

- Mam przejść do Kumo? Bądź poważny, to wywoła wojnę!

- Bez co najmniej jednej wojny na pokolenie z shinobi robią się mięczaki. Shinobi powstali, by walczyć w wojnach, bez nich są tylko cieniami prawdziwych.

- Kumo nie będzie chciało ryzykować. Konoha ma dwóch jinchuurikich, jednego na pokaz i jednego, którego istnienie jest ścisłą tajemnicą. Kiri nigdy nie przyzna się do stracenia swojego biju, więc nikt o tym nie wie, ale jeśli wywiąże się wojna prawdopodobnie Konoha wciągnie w to Rin-sensei. Wioski pozabijają się nawzajem.

- Przecież możemy sami walczyć w wojnie, więcej krwi dla nas. Wystawią przeciwko nam armię, my ich rozdepczemy i...

- Wtedy wyślą przeciwko mnie Rin-sensei i będę musiał ją zabić. Będę musiał zabijać swoich przyjaciół, czy ty siebie słyszysz?

- A czy wziąłeś pod uwagę, że nie masz tu już przyjaciół? - Szyderczy ton lisa przypomniał mu o wszystkim co wydarzyło się od jego powrotu, nie były to miłe wspomnienia, ale była w nich jego rodzina, mama, tata i brat, którego miejscami nie poznawał, w końcu Kageyama tak bardzo się zmienił. Oprócz niego była też Sakura, z którą od jakiegoś czasu nie miał kontaktu, Ino, która chyba go unikała i Sasuke, któremu wybaczył, ale którego pochłaniało jego własne życie.

Oprócz nich była tylko rada, która próbowała zrobić z niego marionetkę, Tsunade, której siła i wola gdzieś przepadły, klan Nara, który postawił na nim grubą kreskę i mieszkańcy wioski, który nic o nim nie wiedzieli.

To nie tak, że robienie za bohatera jakoś bardzo mu przeszkadzało, chodziło o coś zupełnie innego. Chodził na misję, zwiedził już trochę świata, ale z każdym kolejnym zadaniem pętla na jego szyi zaciskała się. Tracił to co pokochał już podczas narodzin, kiedy Kyuubi krzyczał z całych sił, by tylko to uzyskać - wolność. Odbierali mu ją tak samo jak zapewne odebrali jego matce. Przeżyła tyle czasu jako jinchuuriki, a jednak Naruto czuł, że była szczęśliwa jako żona Minato. Tylko, że on nie był nią. Nie chciał przeżyć swojego życia jako szpiegowana przez cały czas maskotka. Już widział jak rada zmusza go do małżeństwa, by urodziło się dziecko, które będzie mogło przejąć Kuramę po nim, kiedy on będzie za stary by walczyć.

Zawsze myślał, że jego rodzice pobrali się z miłości, ale teraz widząc to wszystko po raz pierwszy ośmielił się podważyć ten fakt i zastanowić się czy nie chodziło przypadkiem o coś całkiem innego.

- Jesteś wysłannikiem Konohy, Naruto, prawda? - Usłyszał kobiecy głos, miły i zarazem surowy, znajomy.

- Oczywiście, nazywam się Naruto Namikaze, przybyłem spotkać się z Kazekage-sama. - Powiedział wstając, podał rękę stojącej naprzeciwko niego dziewczynie o włosach zebranych w cztery kucyki. - Jesteś Temari, spotkaliśmy się na egzaminach trzy lata temu.

- Gaara już na ciebie czeka.

C.D.N.

Miałam lekkie opóźnienia, wybaczcie kochani, jak tam powrót do szkoły? Macie siłę wstać rano z łóżka? Ja tak średnio, ale nadchodzą ferie, nie załamujcie się jeszcze. Chyba w końcu wpadłam na to jak poprowadzić tą książkę dalej, ale tak szczerze? Chce wam się to czytać czy może jest już tak nudno, że przewijacie rozdział albo nie chce wam się go czytać?

LHB

Naruto Nara - Dziedzic klanu CieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz