25. Postrzał.

384 26 2
                                    

Obudził mnie nie kaszel Łucji, ale nadgorliwy dzwonek do drzwi. Spojrzałam na śpiąca Łucję i poszłam otworzyć drzwi.
- w końcu. - mama mojej dziewczyny weszła do mieszkania, bez jakiegokolwiek zaproszenia. Postawiła walizkę przy kanapie i się rozejrzała. - gdzie moja córka?
- co jest? - wyszła zaspana z sypialni. - znowu jakiś rosołek?
- wprowadzam się.
Od razu się rozbudziłam i sądząc po minie Łucji, ona też.
- co, proszę? Mamo... Mam ci przypomnieć, że nasz firmę w Barcelonie?
- o to się nie martw. Ja już wszystko załatwiłam. To gdzie mam pokój?
- aha. Więc chcesz tu zostać?
- Łucja, proszę...
- spokojnie, kochanie. - odpowiedziała cicho, jak skończyła swój maraton kaszlu. - możesz tu zostać, ale pod dwoma warunkami.
- będziesz mi warunki... Słucham?
- po pierwsze, to nie obrażasz mojej Natalii. - mama mojej partnerki spojrzała na mnie i tylko skinęła głową. - a po drugie nie krytykujesz, ani nie wtrącasz się w jej kuchnie. Ona o to dba i tak ma zostać. Przyjmujesz warunki?
- Tak.
Wymieniłam z Łucją krótkie spojrzenia. Miałam dziwne wrażenie, że jej mama planuje coś grubszego. I nie wiedziałam czy mam się bać czy też nie. Bądź co bądź, to była mama mojej dziewczyny i musiałam jakoś być dla niej miła i chciałam, aby chociaż trochę mnie polubiła. Jednak na to się nie zapowiadało.

---

- co ty taka nie w humorze?
- a mam skakać z radości? Rodziców Łucji poznałam.
- przyszli teściowie? To chyba fajnie.
- tak, bardzo. - upiłam trochę kawy z kubka. - tak bardzo, że mamusia mojej dziewczyny się do nas wprowadziła.
- żartujesz? I Łucja jej na to pozwoliła?
- pod pewnymi warunkami, których ona się trzyma. Tylko nas to już zaczyna męczyć.
- a ile ona już u was jest?
- dzień.
- i już macie jej dość?
- to mama Łucji. Jest jeszcze gorsza niż Łucja z gorączką...
- i bez. Przepraszam. - dodał szybko, gdy na niego spojrzałam. - To może chcesz się u mnie zatrzymać, gdy...
- wiesz co? Myślałam, że zrozumiałeś. A ty jesteś po prostu kretynem.
Warknęłam do Kuby i wyszłam, ignorując jego nawoływania.

---

Bałam się wracać do domu. Matka Łucji mnie po prostu przerażała. Ale nie mogłam zostawiać swojej dziewczyny z nią sam na sam, skoro ona sama mi pisała, że ma jej już serdecznie dość.
- Boże, masz szczęście, że boli mnie gardło i mi się nie chce nawet gadać.
- hej, kochanie. - weszłam w głąb salonu i niepewnie uśmiechnęłam się do jej mamy. - dzień dobry. Jak się czujesz?
- jakby ktoś mnie wyprał, wrzucił do suszarki i o mnie tak zapomniał.
- to może czas do lekarza pójść, co?
- a pójdziesz ze mną?
- pójdę.
- a pomożesz mi się przebrać?
- ty chyba sobie ze mnie kpisz.
- prooooszę?
- niech ci będzie. - uśmiechnęłam się szeroko, dłonie opierając na biodrach. - ale najpierw zmykaj do łazienki. Myć zęby.
- ale boli mnie gardełko.
- to buziaka też nie... - Łucja zerwała się z kanapy i niemal biegiem skierowała się do łazienki. - ta niby chora.
- ciekawe dlaczego taka chora. Jak ma bardzo dobrą odporność.
- cóż... A skąd ja mogę wiedzieć? Jestem policjantka, a nie lekarzem. Tak. Właśnie.
- yhm...
Odwróciłam się na pięcie i poszłam do sypialni. Ta kobieta mnie naprawdę przerażała.


---

- nic mi nie jest. Tylko kaszelek.
- kaszelek?
- i troszkę gorączki.
- i dwa tygodnie zwolnienia.
- nie chciałam tego.
- i zapalenie oskrzeli.
- głupio wyszło.
- kochanie... - pokręciłam głową, odkładając widelec na pusty talerz. - martwię się.
- mam dobrą pielęgniarkę. Szybko wyzdrowieje.
- oby. Bo jesteś okropna, jak jesteś chora, wiesz?
- komplement pierwsza klasa, kochanie. Bardzo ci dziękuję. To co? Wracamy?
- a może jeszcze kino?
- nie chcesz wracać do domu? - pokręciłam powoli głową. - spokojnie, ja też nie. tylko na kino nie możemy sobie pozwolić, bo mój kaszelek będzie ludziom przeszkadzał.
- kaszelek? - uśmiechnęłam się szeroko. - to może po prostu pójdźmy na zakupy, co? Muszę jakoś przypodobać się teściowej dobrą kuchnią.
- jesteś pewna? Bo wtedy może zostać dłużej.
- a co? Mam dla niej gotować źle, a dla nas dobrze?
- będziemy jeść na mieście.
- jesteś na nią zła?
- trochę. Za to, jaka była dla ciebie zła i okrutna.
- nie było tak źle. - złapałam ją za dłonie. - ale fajnie by było, jakbyś już wyzdrowiała.
- podać paniom coś jeszcze?
- rachunek. Poproszę. - odpowiedziała Łucja i jeszcze się do mnie uśmiechnęła. - gorączka mi zniknie i wrócę do pracy. A co? Masz jakiś problem?
- opowiadam Kubie o twojej mamie i ten mówi, że mam się do niego wprowadzić, gdy ona u nas jest.
- słucham? On chce mnie wkurzyć czy wyprowadzić z równowagi?
- jesteś zazdrosna?
- trochę. - uśmiechnęła się szeroko. - ale spokojnie. Daj mi czas do końca tygodnia i jej już z nami nie będzie. Tylko muszę porozmawiać z ojcem. On jest nieco bardziej łagodniejszy.
- a jak on ma nam pomóc?
- ufasz mi?
- taaaaak. - odpowiedziałam cicho, ale szczerze. - ufam.
- to zostaw wszystko mi. - odpowiedziała to tak szczęśliwie, że nawet uśmiechnęła się do kelnerki. - płacę kartą, prze pani.


------


zrobiłyśmy zakupy i jeszcze poszłyśmy na gofra. Tak bardzo nam się spieszyło do domu, ale chyba Łucji wróciła gorączka, bo tak nagle stała się tak bardzo markotna i cicha.
- wracajmy już, kochanie.
- jakoś tak... Nie chce mi się. Tu jest tak cicho i spokojnie... - rozejrzała się dookoła i wzrok skupiła na mnie. Uśmiechnęłam się szeroko. - a tu potrafisz się tak ładnie uśmiechać.
- bo twoja mama mnie przeraża.
- mnie też. - pocałowała mnie w skroń i złapała mocno moja dłoń. - ale możemy wracać, kochanie.
Szłyśmy sobie spokojnie w stronę parkingu, trzymając się za ręce. Nagle usłyszałam pisk opon, wystrzał z pistoletu, krzyk przerażonych ludzi i pownie pisk opon. Poczułam też, jak dłoń Łucji wyślizguje się z mojego uścisku. Odwróciłam się w jej kierunku, a ona leżała już na chodniku. Przez chwilę nie wiedziałam co się stało, póki nie zobaczyłam na jej kurtce śladu krwi.
- oh nie, nie, nie! - kleknelam przy niej, rozpinając jej kurtke. - kochanie?
- nic... Nie... Nic... - wyszeptała, zamykając powoli oczy i w końcu odpłynęła.
- nie! - krzyknęłam z płaczem, bo straciła przytomność. - dzwońcie po karetkę do cholery!
Ogólnie była wokół nas panika, ale jakiś mężczyzna zadzwonił po pomoc medyczna.
- Boze, skarbie. Obudź się! - pogłaskałam ją po bladym policzku. - ku*wa.
Wyjąkałam, patrząc na jej rękę. Dostała w miejsce, gdzie była tętnica. Dlatego było tyle krwi, a ja byłam przerażona. I nie wiedziałam, co mam w takiej sytuacji robić. Musiałam czekać na przyjazd karetki i oby przyjechała szybko, bo moja Łucja właśnie mi się ty wykrwawiała na chodniku.

N.Nowak: Najlepsze przychodzi niespodziewanie. - GLINARZEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz