Rozdział 23

576 47 6
                                    

– Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa...

Wiedziałam, że nic mnie nie uratuje. Skrzydła znikły, a ja pędziłam w stronę ziemi. Zacisnęłam powieki i wciąż krzyczałam. Mocny uścisk w pasie wytłoczył mi z płuc całe powietrze, aż zacharczałam. Ruch zmienił gwałtownie kierunek, aż poczułam się jak szmaciana lalka, która nie ma kontroli nad swoim ciałem. Nie miałam czasu na chwilę oddechu, bo prawie natychmiast zaczął się ostrzał. I to z kilku stron.

Mój wybawca przyciągnął mnie bliżej i zaczął manewrować skrzydłami tak, żebyśmy nie znaleźli się w ogniu. Trochę było mu trudno, bo byłam w złej pozycji. Kule latały coraz gęściej, a my przyspieszaliśmy, zwalnialiśmy i czasem kręciliśmy się w kółko. Kiedy usłyszałam ciche przekleństwo i coś ciepłego pociekło mi po ramieniu, domyśliłam się, że oberwał.

– Kapitanie! – Tuż obok zmaterializowała się archanielica z karabinami w dłoniach. – Osłaniamy cię!

– Zlikwidować – rozkazał Tybal, a ja zadrżałam słysząc twardą nutę w jego głosie. – Nie brać jeńców.

– Ty... – jęknęłam.

– Milcz – powiedział cicho. – Potem sobie porozmawiamy.

Obok białoskrzydłej pojawiła się trójka innych archaniołów, dając nam potrzebny czas na wycofanie się. Mój chłopak wykorzystał lukę i zaczął się oddalać od zagrożenia. Przez moment nie wiedziałam, gdzie się kierujemy, ale w końcu zauważyłam transporter, przy którym kręciło się kilku skrzydlatych. Tybal wylądował i niezbyt delikatnie postawił mnie na ziemi.

– Sprawdźcie, czy z nią wszystko w porządku – zarządził.

– Wszystko ok – oznajmiłam i odwróciłam się w jego stronę.

Wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle. Przez białe zwykle skrzydła przebiegały pulsacyjnie krwawe pręgi, a twarz, którą tak dobrze znałam, przypominała maskę zastygłą we wściekłości. Podobnie jak inni z jego oddziału, odziany był w coś przypominającego zbroję. Tylko on dodatkowo miał jeszcze opaskę na czole z przyczepionym do niej wyświetlaczem, który przesłaniał mu lewe oko.

– To ty jesteś ranny – przypominałam i wskazałam szczyt skrzydła.

– Przeżyję – warknął.

– Kapitanie, jesteś nam potrzebny na chodzie – odezwał się jeden z archaniołów i delikatnie ujął Tybala za łokieć. – Przynajmniej pozwól mi zobaczyć.

– Nie mam czasu na wasze fanaberie – odparł Ty, ale pozwolił obmacać skrzydło. Nawet się nie skrzywił, kiedy medyk polał mu ranę jakimś płynem. – Mamy robotę – przypomniał.

Dotknął lewego przegubu i jego „okular" na chwilę rozbłysnął. Skupił się na tym, co tylko on słyszał i widział.

– Macie ich wyeliminować – powiedział. – Zezwalam na użycie masy.

– Czego? – zdziwiłam się.

Czarny smok pojawił się znikąd i uderzył mnie w pierś, że aż usiadłam. Eubul natychmiast się przemieniła, złapała mnie za zmaltretowaną koszulę i zaczęła potrząsać.

– Coś ty sobie myślała? Co!? – wrzeszczała mi w twarz.

– Przecież nie zrobiłam tego specjalnie – zaczęłam się bronić. – Puść mnie.

– A gdyby nie było Tybala w pobliżu? – zapytała. – Byłabyś tylko mokrą plamą.

– Wiem – odparłam i rozpłakałam się.

Zwinęłam się w kłębek, przynajmniej starałam się. Po chwili Ty wziął mnie na ręce i gdzieś zaniósł. Usiadł, otulił nas skrzydłami i ciężko westchnął wtulając twarz w moją szyję.

ZIEMIANKA tom III - Krwawy rysunekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz