Rozdział 30

720 60 27
                                    


Nic się jednak nie zdołałam dowiedzieć, bo do komnaty wpadła grupka zamaskowanych osobników. Nie bawili się w żadne rozmowy, tylko wystrzelili z pistoletów, a Moira i Rino padli tam, gdzie stali. Już nabierałam powietrza, żeby zacząć krzyczeć, kiedy poczułam ukłucie i straciłam władzę w ciele. Byłam sparaliżowana, ale widziałam. Jeden z napastników pochylił się nade mną i bacznie się przyglądał. Potem kiwnął na innego, a ten podsunął mu jakiś urządzenie. Obaj coś porównywali, aż wreszcie ten pierwszy złapał mnie w pół i bez trudu podniósł. Przerzucił sobie przez ramię i skierował się do wyjścia. Poruszali się tak cicho, że miałam wrażenie jakbym ogłuchła.

Miałam nadzieję, że na kogoś się natkniemy, ale to byli zawodowcy i nic nie zostawiali przypadkowi. Poza tym nie kierowaliśmy się na zewnątrz, tylko na dach, a im wyżej się znajdowaliśmy, tym mniejsze było prawdopodobieństwo na trafienie kogokolwiek. Głowa obijała mi się o plecy porywacza, kiedy lekko wbiegał po schodach. Zimny wiatr owiał nasze ciała, że chętnie bym się otrząsnęła, ale nie byłam w stanie. Po chwili znalazłam się w powietrzu, żeby zostać wrzuconą przez właz do wnętrza jakiegoś pojazdu latającego. Nie potrafiłam nic ocenić, bo leżałam na brzuchu i pewnie miałam złamany nos, bo nim uderzyłam o podłoże. Ktoś się o mnie potknął, więc zostałam łaskawie przesunięta w głąb maszyny. I nagle okazało się, że nie jestem sama. Pod ścianą, w nienaturalnych pozach, siedzieli Rombul, Kieran – bladszy niż jak widziałam go kilka godzin wcześniej, i Arne. Kurwa, o co tutaj chodziło?

Lecieliśmy przez kilka godzin, aż zrobiło się ciemno. Tyle się nasłuchałam o ciężkich walkach, a na zewnątrz było cicho jak makiem zasiał, tylko wiatr było słychać i pracujące bebechy maszyny. Mimo katastrofalnej sytuacji, mój mózg pracował na zwiększonych obrotach. Porywacze nie odzywali się do nas nawet słowem, zresztą na akcji też nie wydali z siebie dźwięku. I podejrzewałam, że w zamku nikt tak naprawdę nie ucierpiał, skoro strzelali nabojami ze środkiem paraliżującym. I to cholernie mocnym, skoro nawet wilkołaka unieruchomił, nie wspominając już o wampirach. Uprowadzono naszą czwórkę, jakby nie patrząc pewne wybryki natury i w dodatku wszystko smarkate. Lecieliśmy Bóg wie gdzie i na spotkanie z niewiadomo z kim. Całe to „przedstawienie" odbyło się po cichu, jakby mocodawca zamaskowanych nie chciał innym zdradzać swojej tożsamości. Do tego jeszcze Rombul, który był gdziekolwiek na planecie, uczestnicząc w walkach, a mimo to opierał się jak kukła o ścianę.

Moje kalkulacje do niczego nie prowadziły, tylko wprowadzały kompletny mętlik. Jednego jednak byłam pewna – będą nas szukać. Ani Rei, ani Taida nie zostawią tej sprawy nie rozwiązanej. Tybal także i... Rino. Ten ostatni podejrzewałam, że będzie najbardziej uparty.

Rozmyślania o szybkim ratunku przerwało lądowanie. Zostaliśmy zabrani z ładowni jak worki z ziemniakami, bez słowa i niezbyt delikatnie. Mnie nic nie było, już wyzdrowiałam, ale bałam się o Kierana. Wnętrze, do którego nas wniesiono cuchnęło wojskiem. Odkąd opuściłam Ziemię wciąż się stykałam z różnymi formacjami zbrojnymi i zapach ich siedzib wbił mi się w pamięć. Usadzono nas na krzesłach w ciemnym pokoju i natychmiast usłyszałam syk sprężonego powietrza tuż koło ucha. Znów coś mi wstrzykiwano, podejrzewałam, że każdemu z nas.

Paraliż schodził powoli, najszybciej doszedł do siebie Arne.

– Co do cholery!? – rozdarł się wilkołak i słyszałam jak zaczął się szamotać z porywaczem.

– Cisza! – wrzasnął jeden z obcych. – Siedź na dupie, bo znów cię unieruchomię – zagroził.

Już się szykowałam, żeby ruszyć na pomoc przyjacielowi, kiedy poczułam na ramieniu ciężką rękę, która osadziła mnie na miejscu.

ZIEMIANKA tom III - Krwawy rysunekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz