Każdy oddech sprawiał ból, w ustach czułam popiół, a nogi piekły mnie niemiłosiernie, kiedy kapitan łaskawie zarządził postój. Padłam tam, gdzie stałam, mając w nosie, czy ktoś się wkurzy. Próbowałam się zwinąć w kłębek, ale mięśnie zbuntowały się i nie chciały współpracować.
– Wstawaj. – Nade mną zawisł jeden z krwiopijców. – Nie możesz tak leżeć.
Wysyczałam cicho przekleństwo, ale się nie ruszyłam. Niech mnie dobiją, tu i teraz.
– No, już, panno delikatna.
Złapał pod ramiona i starał się postawić na nogi, jednocześnie dezaktywując zbroję. Straciłam liche oparcie i już leciałam na twarz, kiedy mnie złapał i bezpardonowo przerzucił sobie przez bark. Było mi wszystko jedno, gdzie mnie niesie, już się pożegnałam z życiem.
– Tak się kończy, jak słabeuszy bierze się na akcję. – Usłyszałam ciche sarkanie kogoś z boku. – W życiu nie słyszałem, żeby szef komukolwiek nakazał niańczenie takiego czegoś.
– Zamknij się – warknął ten, który mnie niósł. – Po prostu się zamknij.
Nie obchodziło mnie, co mówią inni. Nie byłam wampirem, nie miałam ich siły, szybkości, ani innych „zalet". No może poza szybszą regeneracją. I jako takim widzeniem w ciemności. A teraz musiałam po prostu odsapnąć. Załatwić się, napić i na chwilę delektować się bezczynnością. W tej właśnie kolejności.
– Postaw mnie – mruknęłam.
– Żebyś znowu zległa?
– Mam ci mundur posikać? – zakpiłam.
Oparł mnie o drzewo i odwrócił się. Było mi głupio, ale natura wzywała. Po kilku jęknięciach, akrobatyce w wykonaniu paralityka i tysiącu wściekłych myśli za murami umysłu, poczułam wreszcie ulgę. Kiedy się prostowałam naszła mnie myśl, że nie powinno mnie tutaj być. Że powinnam być gdzieś indziej, w miarę bezpieczna, a nie iść na spotkanie ze śmiercią. Czułam, że spotkanie z Kamael'em może tak się właśnie zakończyć. Te wampiry nie były w żaden sposób ze mną związane, więc podejrzewałam, że jak zrobi się gorąco, to bez mruknięcia okiem poświęcą nic nieznaczącą Ziemiankę. Nie mogłam się jednak już wycofać, a jakąkolwiek podjęłabym decyzję i tak na końcu widziałam mogiłę.
– Długo będziesz udawać katatonika? – Kapitan wyrósł przede mną i obrzucił uważnym wzrokiem. – Myślałem, że szybciej pękniesz, ale wytrzymałaś.
Powiedział to niejako z podziwem.
– To ile jeszcze zostało? – zapytałam zmęczona.
– Jesteśmy na miejscu. Teraz odpoczniemy i nad ranem ruszymy do ataku.
Odszedł, a towarzyszący mi wampir kiwnął na mnie, żebym za nim podążyła. Nie rozumiałam, dlaczego się mną zajmuje, to było takie nie w ich stylu. Nie miałam innego wyjścia, ruszyłam powoli za nim. Zaprowadził mnie do skupiska kilku drzew, gdzie dwie kobiety zrobiły prowizoryczny szałas z gałęzi.
– Zjedz coś – odezwała się jedna.
– Pić – szepnęłam, bo nawet ślinianki odmówiły pracy, a język prawie przywarł do podniebienia.
Ciężko usiadłam pod drzewem i oparłam o pień. Oczy same zaczynały się zamykać, zmęczona byłam jak chyba jeszcze nigdy. Musiałam złapać trochę snu, bo inaczej nie widziałam się w dalszej eskapadzie.
– Wszystko masz w plecaku – zdziwiła się druga.
Plecaku? Ciekawe, skąd niby mam go wziąć. Miałam tylko mundro–zbroję, dwa pistolety i nóż.
CZYTASZ
ZIEMIANKA tom III - Krwawy rysunek
Science FictionOficjalnie "martwa", w rzeczywistości pakuje się w kolejną awanturę. Członkowie zespołu będą ją chronić na wszelkie sposoby, ale czy próba odkrycia motywów działania Kamael'a nie pociągnie za sobą bolesnych konsekwencji? Izydora "Izzy" Chavez w kole...