Nataniel był typem stanowczego mężczyzny. Inni się go bali, a ja mu dogryzałam, ale co do czego stawiał zawsze na swoim. Tym razem nie liczył się nikim. Cieszyło mnie to. Specjalnie się mu opierałam i nadal opieram. Mam władzę w rękach, ponieważ on zrobi wszystko, aby nas ochronić. A tym bardziej teraz. Nie chciałam mu mówić o ciąży. Miałam mu powiedzieć później, niestety wyszło jak wyszło, ale się cieszę z jego reakcji. Bałam się, że będzie krzyczał albo będzie zły, że powie, że to nieodpowiedni moment na dziecko. Cóż było inaczej i lepiej niż się spodziewałam. I pocałunek. Cholera. Miałam ochotę zatrzymać go, zostawić wszystko i być tylko z nim w tamtej chwili. Nic więcej się nie liczyło, nawet to, że mieliśmy publiczność. Nadal go kocham, ale biedaczek musi się trochę na cierpieć, zanim powiem to, na czym mu teraz zależy.
Poczułam jak samochód się zatrzymuje. Spojrzałam na mężczyznę w tym samym momencie co on.
- Wszystko będzie dobrze skarbie, obiecuje - nie odezwałam się, tylko wyszłam z samochodu. Wiem, że bolało go moje ignorowanie go - Wszyscy już są? - odwróciłam się w kierunku mężczyzny, który rozmawiał z Natanielem. Do mnie podeszła Domenica.
- Jak się czujesz? - spytała.
- Porozmawiamy później, jak będziemy same - odpowiedziałam, na co dziewczyna pokiwała głową. On chyba zwariował?
- Nie przesadzasz z tą ochroną? - zapytałam chłopaka, który stał kilka metrów ode mnie. Odwrócił się w moją stronę. Wiedziałam, co oznacza to spojrzenie. Miałam się nie odzywać. Cóż trochę się podroczymy z nim, puściłam oczko do dziewczyny, a ta się zaśmiała wiedząc o co mi chodzi - Zostawiasz mnie samą dla bezpieczeństwa i dajesz mi ochronę?
- Sara! - wkurzył się. Wokół nas było kilkudziesięciu jego ludzi.
- Wiesz, jak jestem w niebezpieczeństwie to po co przywoziłeś mnie tutaj? Wyraźnie dałeś mi do zrozumienia tamtego dnia - trzy, dwa, jeden i wybuch.
- Odejść! Wszyscy już! - krzyknął, a ludzie jak marionetki zaczęli znikać mu z oczu
- Rozejść się! - warknął, a po chwili nie było już nikogo. Marcell zabrał żonę, wiedział, że nic mi nie zrobi. Inaczej by się nie ruszył stąd. Podszedł do mnie z groźnym wzrokiem.
- Podważasz mój autorytet wśród moich ludzi. Już drugi raz do cholery. Jesteś moją kobietą, ale moi ludzie muszą wiedzieć gdzie ich miejsce.
- Ja też mam znaleźć sobie swoje miejsce? - żyłką już mu pulsowała niebezpiecznie. Był zły za moje zachowanie. Może i zachowywałam się jak gówniara, ale miał nauczkę.
- Sara naprawdę Cię proszę, nie testuj mnie. Jestem spokojny do chwili.
- Byłbyś w stanie mnie skrzywdzić?
- Oczywiście, że nie. Nie mógłbym zrobić Ci krzywdy. Saro nigdy nie zrobię Ci krzywdy. Nie uderzę cię, nigdy nie podniosę na Ciebie ręki.
- Już mnie skrzywdziłeś - odeszłam od niego w stronę jachtu.
- Kurwa - nie oglądałam się za siebie. Weszłam na pokład. Wszyscy już byli. Ponad 20 ochroniarzy. Super Czuję się jak w więzieniu. Na kanapie siedziała Domenica wraz z Marcello. Usiadłam na przeciwko nich, a po chwili do środka wszedł Nataniel. Ewidentnie był wkurwiony. Spojrzał na mnie, a potem odezwał się do swoich ludzi. Chyba za ostro go potraktowałam.
- Włos ma jej z głowy nie spaść - podniosłam na niego wzrok. Stał i stanowczym wzrokiem śledził każdego ze swoich ludzi. Gdybym go nie znała w tej chwili, wystraszyłabym się. Nonszalancko stał z założonymi rękoma i wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu - Chronicie moją kobietę i moje dziecko. Niech tylko się im coś stanie, a każdemu z was właduje pierdoloną kulkę w łeb. Zrozumiano? - krzyknął, a ludzie posłusznie pokiwali głową. Podszedł do mnie i kucnął przede mną łapiąc moje dłonie. Nie wyrywałam się. Nie chciałam. Tak naprawdę miałam już tego dosyć. Chciałam mu powiedzieć wybaczam. Chciałam się w niego wtulić i powiedzieć jak bardzo kocham.
CZYTASZ
(Nie)Znajomy, który złamał moje serce
RomansaKontynuacja Nieznajomego... Sara po rozstaniu z mężczyzną, który był i nadal jest miłością jej życia nie potrafi się pozbierać. Jednak pewne rzeczy sprawiają, że dziewczyna musi stanąć na nogi i zawalczyć o szczęście... swojego nienarodzonego dzieck...