Rozdział 7

77 10 7
                                    

Gdy Nadian zszedł do sali narad wszyscy już na niego czekali. Zdumienie malowało się na ich twarzach. Chyba jeszcze nigdy się nie spóźnił. Jedna kobieta była w stanie złamać jego żelazną zasadę punktualności. Uśmiechnął się, gdy uświadomił sobie jak mu z tym dobrze. Na dworze słońce kończyło swoją wędrówkę po Nowym Orleanie. Czekała ich kolejna noc, ale tym razem naprawdę mieli sporo do roboty. Chciał za wszelką cenę znaleźć słabych, którzy poddali się pragnieniu stając się zbuntowanymi. To były tylko przypuszczenia, a podobne zjawiska miały miejsce odkąd istnieli na ziemi. Nasiliły się kilkadziesiąt lat temu. To wtedy opuścili Ukryte Wyspy znajdujące się w granicach trójkąta Bermudzkiego. Niestety teraz znów sprawował tam władzę Arcanos, który już wcześniej stwarzał pierwsze pułapki iluzji i zwabiał w nie najpierw karawele, potem parowce, a w końcu i samoloty, a co za tym idzie ludzi, którymi się pożywiał. I póki tak się działo na Ukrytych Wyspach, Nadian nie wiele mógł zdziałać. Ale na początku XX wieku zgromadził przy sobie kilkunastu braci, którzy tak jak on, nie pochwalali naturalnej selekcji, głoszącej hasło, że „przetrwają silniejsi". Uważał, że pomimo tego, że są mocniejsi niż zwykli ludzie, oba gatunki mają prawo godnie żyć razem na ziemi. Stali się wojownikami. Trenowali ciężko, zarówno siłę fizyczną jak i energię Vi. Mordercze ćwiczenia przyniosły po kilkudziesięciu latach niesamowite efekty. Bez specjalnego wysiłku byli w stanie samą siłą umysłu zamaskować Ukryte Wyspy, a co za tym idzie chronić gatunek ludzki, który jeszcze nie posunął się tak daleko do przodu na drodze ewolucji jak oni. Gdy to się udało, walczyli kilka razy by przejąć władzę, ale mimo wszystko było ich za mało. A potem gdy Arcanos porwał Sarę, a ona zapłaciła za to najwyższą cenę, Nadian odstąpił od walki o władzę i przeniósł się do Nowego Orleanu wraz z tymi, którzy uznawali ustalone setki lat temu prawa swoich przodków. Teraz popatrzył na swoich przyjaciół i jak zawsze przed naradą skłonił przed nimi głowę, odpowiedzieli mu tym samym. Byli nie tylko jego ludem, byli przyjaciółmi i oddałby za nich życie. I choć łączyła ich ogromna zażyłość, trzymał się mocno ceremonii ukłonu, bo byli przede wszystkim wojownikami i należał im się szacunek.

- Wezwałeś nas - powiedział Lonuc.

- Tak. Mamy trzecią ofiarę mordu - zaczął od konkretów i od najłatwiejszego - znów została tylko głowa. To na pewno nie nasi. Obawiam się, że nie jesteśmy już w Nowym Orleanie sami. Nasze działania mające na celu ograniczenie wycieczek w okolice Ukrytych Wysp przynosiły efekty, ale nasz wróg postanowił wyjść z ukrycia. Liczyłem na to, że nasi pobratymcy w końcu wrócą do zwykłego sposobu odżywiania się naszego gatunku. Niestety wszystko wskazuje na to, że albo ktoś z własnego wyboru wyniósł się z wysp do miasta w poszukiwaniu pożywienia, albo jest to zamierzone działanie Arcanosa, będące odwetem za odcięcie ich od zwyczajnych ludzi. Nie wyczułem na miejscach zbrodni żadnej energii Vi. Nie tylko nie naszej, żadnej.

- Dziwne - odezwał się Mariad - jesteś pewien?

- Tak - Nadian usiadł - od policji wiem o dwóch zabójstwach. Pierwsze ponad trzy tygodnie temu. Oglądałem dziś zdjęcia z miejsca zbrodni i nie wyczułem na nich kompletnie nic.

- Czy to możliwe? - zapytał Kolio.

- Julian? - przywódca przekierował pytanie.

- Teoretycznie rzecz biorąc nie. Przynajmniej tak było do dziś. Jednakże cały czas się rozwijamy. Przypuszczam, że nie tylko my prowadzimy treningi energii Vi, Arcanosa już dawniej zdumiewała nasza moc i siła umysłu. Tylko dlatego, że poniósł klęskę gdy odbijaliśmy Sarę, pozwolił nam opuścić wyspy i wyzwolić się spod jego władzy. Ale to tylko mogło potwierdzić jego przypuszczenia, że nasze zdolności mogą ewoluować. Jeśli i on i jego podwładni ćwiczyli dość intensywnie być może osiągnęli nasz poziom Vi i zamaskowali swoją obecność na miejscu zbrodni.

Błękitna krew Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz