Rozdział XI Mój słaby hiszpański

1.3K 119 28
                                    

Każdy dzień był coraz gorszy. Coraz więcej potworów. Coraz mniej przespanych nocy. I coraz to większe wątpliwości. O bogowie, co ja wyprawiałam?

Przez te kilka dni spędzonych na Morzu Potworów, przez te godziny próbowania, by przerośnięta, obślizgła bestia nie zjadła twoich przyjaciół, przez to wszystko wszyscy byliśmy wyczerpani. 

Panna Najpiękniejsza miała pierwszy raz w życiu podkrążone oczęta, Jego Wysokość syn króla Niebios stracił swój zabójczy błysk w tych morskich oczach, a moje policzki robiły się coraz bardziej wklęsłe.

Jedynie ten głupi ptak wyglądał tak, jak na początku wyprawy. Nie lubiłam go? Jasne, że nie lubiłam. Ten orzełek Jeszcze Większej Wysokości cały czas mnie obserwował. Jeśli Max myślał, że Grom był tu ze względu na niego, to grubo się mylił. 

Teraz Królewska ptaszyna ponownie usiadła koło niego na bocianim gnieździe. Zmarszczyłam brwi. Musiałam przyznać, że wkurzało mnie, że nie wiedziałam, o czym rozmawiają całe dnie. Max już nie wypowiadał swoich myśli na głos. Gadali całkowicie po cichu, zamknięci w swoich głowach.

„Serio, musisz wszystko kontrolować, Raven? I kto tu jest Wielką Wysokością?!"
„Och, na litość Magicznej Hekate, zamknij się"- pomyślałam. 

To morze zdecydowanie mi nie służyło.
„Pomyśl, czego chcesz..."

Czego chciałam? Jedynie zdobyć Cień. Okropnego i bezdusznego potwora... Tak, piękny cel. Tylko po co? Żeby oddać go Maxowi? Żeby oddać go Pani? Żeby... co? Nie miałam pojęcia, co tu robiłam. I to po raz któryś od rozpoczęcia tej wyprawy.

 Znów zarzuciło statkiem. Straciłam równowagę i odbiłam się od burty, nabijając sobie siniaka. Zapasy w ładowni powoli się kończyły i wszyscy byliśmy ubożsi w ważniejsze składniki odżywcze. Nawet natura półbogów, czyli większa odporność na różne urazy, powoli przestawała wystarczać. Musieliśmy zejść na ląd i to szybko.

Grom zaskrzeczał, a ja poczułam się, jakby ktoś zapiszczał kredą na tablicy. Jeśli tego ptaszyska zaraz nie zjedzą potwory, to zrobię to ja w ramach rekompensaty składników diety. 

Po chwili Max sfrunął z gniazda i stanął koło mnie.
- Mówi, że widzi na horyzoncie ląd- powiedział chłopak, próbując wytężyć wzrok.- Ale nie mam pojęcia jaki.

Szybko przypomniałam sobie widok mapy. Ostatnio zbyt odbiliśmy na zachód, ale potem przez tą wielką płaszczkę musieliśmy zawrócić i teraz...
- Kuba- stwierdziłam.
- Kto?
- Kuba. Wyspa. Państwo. Stolica to Hawana, jeżdżą tam takie śmieszne wany. Według twojego pierzastego przyjaciela właśnie tam się zbliżamy.

Podeszła do nas Kate. Super, ona też zamierzała wtrącić swoje trzy grosze. 

- Myślę, że powinniśmy tam zrobić postój i uzupełnić zapasy. No i rozprostować nogi. Żadne z nas nie jest przyzwyczajone do tak długiego pobytu na wzburzonej wodzie. To zaczyna odbijać się na naszym zdrowiu- stwierdziła, a potem dodała, zerkając na mnie- ...i na psychice. 

„Ja jestem kompletnie zdrowa naumyślnie. Naprawdę. Wcale nie zaczynam mówić do siebie, przeżywać stany podenerwowania komórkowego i krzyczeć na wszystkich wokół. W ogóle."

- To postanowione. Kierunek Kuba!- wykrzyknął entuzjastycznie Max.
Mówiłam, wszyscy chcieliśmy na ląd.

Teraz patrząc z perspektywy czasu, stwierdzam, że trzeba było zostać na pokładzie.



 Nie wiem, co mnie bardziej przerażało. Tłum ludzi ubranych w kolorowe koszule, czy to, że sama musiałam taką założyć.

- Zrozum, Raven! Ty i twoja skórzana kurtka z lekka się wyróżniacie spośród tego tłumu- tłumaczył uparcie Max, wybierając spośród tony kolorowych kiczów z kołnierzykami, najgorszą- krzykliwie różową z wielkimi zielonymi storczykami. 

Percy Jackson -Nowe Pokolenie- CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz