Rozdział XX Rozpętuję burzę

1.2K 123 8
                                    

Nie to, żebym prowadził spis dziwnych rzeczy, które przytrafiły mi się odkąd „zostałem" herosem, ale rozhisteryzowany dziadyga w starożytnych szatach wymachujący mi przed nosem pochodnią? 

C'mon Fata! Czy nie potraficie uprząść coś bardziej... Normalnego? 

- Macie jeeee?- zawył staruszek, gdy tylko znaleźliśmy się w kręgu światła. Oboje z Kate patrzyliśmy się na niego zdezorientowani. 

- Co? Co mamy?- zapytałem w końcu, ale nie uspokoiło to dziadka. 

- Cienie- westchnął jakbyśmy byli jakimiś idiotami.- Czy je macie? Zabrał je? Za dużo energii, gromadzi za dużo energii! Spadnie na nas wszystkich fatum! Straszliwe! Głupcy, nie wiedzą co uczynili! 

- Proszę pana, my- zawiesiłem się, szukając odpowiednich słów. Czy on był tym wielkim Arkasem?- Przyszliśmy znaleźć Cień. Szukamy naczynia, chcemy go zamknąć z powrotem i...

- Głupcy, wysyłać dwójkę dzieciaków?- zawołał starzec, ale nie w naszym kierunku, ale w stronę sufitu.- Nie wstyd wam?! Nie wstyd?! One zginą! Wszyscy zginiemy! Ucieknie, ucieknie!

Upadł na podłogę, szlochając i zawodząc. Jego bujne, siwe włosy, które jako tako przytrzymywała jedynie starodawna korona, falowały w rytm jęków. 

- Na razie jedyną rzeczą, która uciekła, jest jego piąta klepka- szepnęła Kate i oboje pomogliśmy starcowi podnieść się z podłogi. Rozdygotany opadł na łóżko. Wtedy przypomniałem sobie sen, który dopadł mnie jeszcze w okolicach Manhattanu. Starzec budzący się ze snu i wrzeszczący wniebogłosy. To był on, Arkas. Teraz byłem tego pewien.

- Panie Arkasie, musimy zdobyć pojemnik- powiedziałem bardzo powoli, jakbym mówił do małego dzieciaka.- Ma go pan, prawda?

- Chłopcze... Młody, niewinny chłopcze- szepnął, wyjmując zawiniątko zza pazuchy szaty.- To przekleństwo mojego życia. 

Moim oczom ukazała się czarna, grecka waza ze szpetną i straszliwą twarzą ją zdobiącą. Wieko zatkane było korkiem. Ująłem naczynie w dłonie, ostrożnie jak najcenniejszą rzecz świata i odetkałem korek. Pusto.

- Może i mamy dzbanek, ale nie mamy Cienia- zauważyła przytomnie Kate.
- Nie! Odejdźcie póki możecie! Dajecie mu tylko pożywienie! Bez was zostanie tu na zawsze! Ma za mało energii, żeby sam się wydostać, ale teraz... Ajajaaaaaj!- jęknął zasłoniwszy twarz dłoniach. 

- Pożywienia? Energii?- to wszystko nie miało dla mnie sensu. 

Niby ten cienisty potwór chciał nas zjeść? Cień Ludożerca? Rozdygotany staruszek uniósł swoją dłoń i wskazał na ścianę. Odwróciłem się szybko od razu dobywając miecza. Jednak na murze malował się tylko mój własny cień.

- To co jest za tobą nazywasz cieniem... Jakie to śmieszne, prawda?- rozpoczął ponownie Arkas.- Nie, złoty chłopcze, synu Zeusa, mój bracie. To, co za sobą nosisz, to nic innego jak ucieleśnienie twojej życiowej energii. Bardzo smacznej, dla takich jak on. Dla Cienia. Pożywnej. Zabierze wam ją i naje się do syta. To potwór, który potrzebuje innych do życia. Im więcej energii przygarnie, tym więcej nabierze sił. W końcu wystarczająco dużo by uciec stąd i zabierać innym ich cienie, ich energie... I tak dalej, i tak dalej...

 Nagle pojąłem dlaczego Nyks chciała zdobyć Cień. Czy nie był potężną bronią? Czy to nie było genialne? Wystarczyło puścić takiego upiora w szeregi wroga i nie mają już energii by walczyć, umierają powoli... Wojna wygrana. Po co komu atomówki?


- Ale co kiedy zabierze tę energie?- zapytała Kate z przestrachem.
Widocznie także zrozumiała, co grozi armii Olimpijczyków.

W odpowiedzi Arkas zaśmiał się histerycznie. To wcale mi się nie spodobało.
- Puff- znowu zachichotał.- Bo powiedz mi, jak można żyć bez energii? Oddychasz coraz rzadziej, serce bije coraz wolniej. W końcu tracisz przytomność. Wcześniej zanika krążenie, więc ciało robi się chłodne. Aż w końcu... Puff.

Percy Jackson -Nowe Pokolenie- CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz